Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.
— 271 —

Klara spojrzała na niego z wdzięcznością, ale nie odpowiedziała ani słowa.
— Nie śmiéj się zemnie teraz, dodał Wiktor zawstydzony — bo to co powiem wyglądać będzie na żądanie zapłaty za usługę... mam i ja prośbę do ciebie.
— Mów, kochany stryju... mów.
— Wiész że stary Wudtke zbliżył się do Karoliny, i obawiam się go — muszę śpieszyć, stary, nie mam do stracenia czasu. Przemów do niéj słów kilka za mną? niech stanowczo odpowié, czy pułkownik Maravedi może miéć nadzieję osiągnięcia jéj ręki?
— Całém sercem podejmuję się pośrednictwa, odpowiedziała Klara z uśmiéchem, a miło mi ją będzie nazywać stryjenką, bo nie wątpię...
— A ja — bardzo... Jest fatalność jakaś w mojém przeznaczeniu, dodał śmiejąc się pułkownik... trafiało mi się żem gdy na ślub śpieszył już w białych rękawiczkach, znajdowałem moję narzeczonę już odchodzącą z innym od ołtarza.
Klara spojrzała nań. — Biédny stryjaszek! rzekła.



W parę dni potém Jakub z córką miał długą, poważną rozmowę... Nie była ona wyraźném z jéj strony wywołana zapytaniem, nie doprowadziła ją do wyznań, obracała się w ogólnikach, a jednak