Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.
— 272 —

wskazała Klarze to czego się domyślała i lękała, że ojciec jéj stanowczo będzie przeciwny odnowieniu z Teofilem stosunków. Dobroduszny i powolny ojciec, w tym jednym razie, okazywał się upartym i nieubłaganym... Kosztowało go to i prawie ze łzami potém przyszedł Klarę ucałować w czoło.
— Dziécię moje, rzekł... w moich oczach tyś takiego godną szczęścia, takiego człowieka, takiego losu, iż mnie oburza samo przypuszczenie ofiary z twojéj strony...
Klara łzy miała w oczach, schyliła mu się do nóg, popłakali się oboje i rozeszli tak...
Posłuszny rozkazowi stryj Wiktor nazajutrz zaraz odniósł Klarze dziesięć tysięcy talarów, to jest największe kilka... o których mu wspomniała...
— Mówiłaś co z Karoliną? spytał cicho...
— A! jeszcze nie... jeszcze nie!!
Wiktor odszedł. W istocie Klara mówiła z przyjaciołką, ale otrzymała odmówną, przykrą odpowiedź, miała jeszcze choć słabą nadzieję nawrócenia, przekonania i dlatego nie śpieszyła odkryć się przed poczciwym pułkownikiem... Znowu upłynęło dwadzieścia cztéry godzin, Wiktor szepnął:
— Mówiłaś z Karoliną?
— Jeszcze nie mogłam.
Na trzeci dzień téż samo pytanie i prawie jednakowa odpowiedź, Wiktor się dorozumiéwał — posmutniał.