Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.
— 274 —

A jesień w tym roku, co się rzadko trafia gdy człowiek tego potrzebuje, przeciągnęła się długo jeszcze, cicha i prześliczna. Im mniéj obcych otaczało tu maleńką kupkę biédnych konwalescentów, tém im lepiéj z tém było.
Wudtke który po doznaném nieszczęściu, straciwszy syna, widział w tém palec Boży, karzący go za wyparcie się kobiéty ukochanéj... stanowczo się oświadczył Karolinie Hals... i od tego czasu był spokojniejszym. Los biédnéj kobiśty nie był do pozazdroszczenia, ale nie wahała się na chwilę, widząc w tém powinność. Pożegnawszy Paparonów, wyjechała zaraz do Gdańska, a w tydzień potém miejscowa gazeta w rubryce familijnych wiadomości doniosła o ślubie bankiera z Karoliną Hals. W mieście różne to wywołało wrażenia i sądy... w ogóle jednak umiano ocenić czyn ten i jego pobudki... Wudtke ożywił się nieco, dom jego zmienił, a Berensowie na których to jak piorun spadło, z narzekaniem na ojca, na intrygi, nieukontentowani, prawie się z nim poróżniwszy, odjechali nazad do Berlina.
Pułkownik przetrwawszy piérwszy a srogi żal — przyszedł do siebie zupełnie.
— To pewna, mówił żartobliwie przed Klarą, że jestem dobry na rękę; byłem o kim pomyślał, pewnie się znajdą konkurenci i któś mi z przed nosa pochwyci.