Nie chcielibyśmy już nadużywać cierpliwości czytelników, i widziémy potrzebę dokończenia naszego opowiadania. Wedle ścisłych sztuki prawideł, moglibyśmy jeszcze, na zupełne usprawiedliwienie, odmalować im żywemi barwami obraz cichéj wyspy skalistéj, rzuconéj u brzegów jak wysypana ręką morza prastarym ludom mogiła... moglibyśmy przejść wzdłuż ten uroczy kąt, na którym Hunny, Normandowie, Słowianie — i germańskich zdobywców kości śpią w starych grobowiskach; gdzie jeszcze Światowid króluje a kamienne i bronzowe siekiéry o pracy i boju plemion niepoliczonych rozpowiadają...
Moglibyśmy odsłonić zżółkłe karty Helmoldowskich powieści i odwzorować żywot nowych osadników na tych wybrzeżach, którzy podania cudze i cudze pamiątki sobie przyswajają...
Stanęlibyśby na tych komorach skalistych nad morzem, poszlibyśmy w bukowe lasy święte... na wierzchołki wzgórz z których oko obejmuje wyspę całą i morze i ludy dalekie. Stąpając po gruzach, bawilibyśmy się odgadywaniem czy Hunny, czy Celtowie, czy Skandynawi te mury wznosili, czy to były hradyszcza, czy świątynie?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.
EPILOG.