Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.
— 290 —

głowę... Milczący Wiktor stał przed nią, z cichém — dobry wieczór! Rzuciła mu się na szyję.
— A! ty nieoszacowany, drogi mój, złoty stryjaszku...
— Znalazłaś zgubę? spytał Wiktor, jest Teofil?
Klara wskazała ręką.
— Ojciec! mów mi o ojcu!
— Ojciec zażalony, zgryziony! biédny nad wyraz, zostawiłem przy nim Radgosza... Gdy wrócisz, przebłagamy go...
Wieczór spłynął jakoś smutnie... Teofil był milczący... Klara zmęczona wysiłkiem, Wiktor miał wprawdzie wielką ochotę dodać im swéj niewyczerpanéj wesołości, ale studziły go trwożliwe ich wejrzenia i posępne czoła.
Nazajutrz rano wszyscy razem puścili się napowrót — w drogę. Wiktor także nie wprzódy miał się pokazać Jakubowi aż razem z Klarą, Teofilem i Wudtkem... Syn przybywszy do Gdańska wprost z nimi udał się do bankiera, który go przyjął bez wymówek, bez słów, uściskiem i łzami. Klara u pani Wudtke doczekała do późnego wieczora, pułkownik wysłał do Radgosza kogóś aby o danéj godzinie był w kamienicy przy Długim Rynku. Chwila ta oczekiwana nie bez obaw... nadeszła nareszcie. Jakub był sam w swoim pokoiku z Radgoszem, który słowa z niego dobyć nie mógł, gdy stąpanie po wschodach i w sieni nagle wstrzęsło Jakubem,