wym koszykiem na targ chodzić zaczęła. Przebąkiwano iż w umowie i kontrakcie o córkę Albert Paparona wymówił sobie wyraźnie ażeby teść u niego nie bywał, jakoż nigdy go w weneckim pałacu nie widywano...
W rok po ślubie dał Pan Bóg córkę młodym nowożeńcom, a we trzy potém syna...
Rozwodzim się tu dosyć obszernie nad historyą rodziny, od któréj ostatnich potomków najbliżéj nas obchodzących jeszcze jedno dzieli pokolenie, ale cała nasza historya stałaby się niezrozumiałą, gdybyśmy jéj nie poprzedzili tym rysem genealogicznym, który się ściśle łączy z opowiadaniem, prosiemy więc o cierpliwość dla antenatów Paparonów ostatnich, gdyż nieboszczyki te czynny udział miéć muszą w powieści, przedewszystkiém zaś Albert.
Alberta znowu zrozumiéćby było trudno i ocenić gdybyśmy potroszę dziejów przodków jego nie znali... Zatém, błagamy jeszcze o chwilę rezygnacyi.
Piérwsze kroki Alberta w życiu już nam całego malują, nie zmienił się on na włos, ani zbogaceniem, ani ożenieniem, ani wiekiem. Skąpstwo tylko zdawało się rosnąć z latami, a żona była dlań szacowną współpracownicą, gdyż poślubiwszy człowieka zaślubiła razem jego obyczaj, charakter, pra-