Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.
— 32 —

ca milionów, litując się nad nim, zapraszali go, starali się to życie osłodzić... ale nieszczęśliwy zdawał się zrezygnowany. Łagodny smutny uśmiéch zjawiał się na jego ustach, gdy kto doń przemówił serdeczniéj, czasem jakby łza na powiekach, serce wszakże nie otworzyło się słowem... bo odwykł od zwierzania się ludziom, lękał się wszystkich, a oka ojcowskiego najbardziéj. Tak ten niewolnik przeżył swe lat dwadzieścia, trzydzieści i doszedł do czterdziestego roku życia.
Skąpiec żył uparcie. Teodorowi przedwcześnie włos siwiał na skroni. Zapytywano starego Alberta czyby nie czas było syna ożenić, na to ramionami ruszał i odpowiadał — O! o! będzie jeszcze dosyć czasu... Z powodu interesów Teodor zbliżył się jakoś do pewnego kupca nazwiskiem Horowitza. Był to człowiek ukształcony, rozsądny, dobrze prowadzący handel, ani zbyt majętny, ni ubogi, obarczony bardzo liczną familią, bo samych córek miał pięć dorosłych i dorastających. Miał on jakąś szczególną sympatyą dla biédnego Teodora; zapoznawszy się z nim, prawie gwałtem go uprosił żeby w domu jego bywać zaczął. Przyjmowano go tu tak serdecznie, tak mu tam było dobrze i miło, iż odżył nieco, polubił towarzystwo i na ostatek pokochał się w starszéj córce Horowitza, pannie Adelajdzie. Ta cicha miłość cierpliwie trwała lat parę, gdy jednym razem, ojciec zawołał do sie-