rze jéj wyższości a w synu swym słabości zbytniéj, ożenienie takie zdało mu się niepraktyczném...
Wyraz ten ulubiony szanownemu bankierowi, często, do zbytku spotykający się na jego ustach, malował — jakieśmy mówili — całego człowieka. Co nie było praktyczném, to choćby było najrozumniejszém i najświętszém, zdawało mu się zawsze grzeszném i niedorzeczném: piérwszą własnością wymaganą przezeń od człowieka i od czynu, była — praktyczność.
Przy największém wszakże staraniu o to aby z syna uczynić człowieka praktycznego, pan Daniel zupełnie chybił celu. Teofil był raczéj młodzieńcem teoryi, przyszłości niż teraźniejszości i praktyki; lubił sztukę, poezyą, nauki, myślenie a praktykę powszedniego życia uważał za podściół tylko, na którym wyrastać miały ideały karmiące człowieka...
Bystre ojca oko dostrzegło ze smutkiem tę ułomność syna, ale złożyło ją na karb młodości, na szumowiny które się ustać miały i opaść, gdy piérwsza fermentacya młoda się ukoi...
Pan Teofil pojechał na naukę do Berlina posłuszny ojcu, ale... ale co kilka dni pisywał do Klary a co kilkanaście znajdował bardzo ważne powody do odwiédzania ojca...