Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —

— No! zgadnijże, do kroćstotysięćy... kto ja jestem? zawołał — zgaduj... P. Jakub tak był zmieszany że i w téj chwili jeszcze na myśl mu nie przyszło iż... od bardzo, bardzo już dawna nie było wiadomości o bracie Wiktorze.
— Brat Wiktor! Wiktor Paparona, zawołał śmiejąc się i płacząc razem przybyły a cisnąc i całując Jakuba, który dopiéro począł zdziwiony zarzucać go pytaniami...
Ale w piérwszéj chwili wśród tłumnych wykrzyków, pytań, zadziwień i krzyżujących się przywitań nic dowiedziéć się nie mógł gospodarz, nic Klara która nadbiegła... Wiktor całował jéj ręce, przypatrywał się, admirował z żołniérską rubasznością i ciągle płakał a śmiał się.
Usiedli nareszcie a żołnierz począł niby opowiadanie o sobie... prawdę rzekłszy tak niepowiązane, nieporządne, przerywane jeszcze tysiącem pytań iż nie łatwo z niego zrozumiéć cóś było można, dodawszy iż nie mówił po niemiecku prawie, tylko francuzczyzną, do któréj mieszał włoski język i portugalski.
Z powieści pułkownika Wiktora, gdyż tego stopnia się w wojsku dosłużył, widać było iż w Hiszpanii zaciągnął się do Karlistów pod dowództwem Zumalacarregui. Ranny w 1835 w czasie wtargnięcia do Katalonii, wyleczony szczęśliwie uniknąwszy losu innych więźniów, był w oblężeniu Bilbao i na-