ka Alberta wynalazł... bo istnieje, to pewna... a co jest... to człowiek zawsze odkryć gdzieś może.
— Tak, przypadkiem chyba szczęśliwym, dodała Klara, bo niemal wszystkie ważniejsze odkrycia ludzkość winna trafom.
— Bardzo być może, ja zaś rzekł pułkownik, dam przypadkowi zręczność popisania się... mam szczęście...
— Jak to rany pułkownika dowodzą — uśmiéchając się rzekła synowica.
— Właśnie, wszakci to są szczęśliwe rany, kiedy mi życia nie odjęły, nieprawdaż?... Gdybym wam wszystkie przygody moje opowiedział, przyznalibyście że szczęśliwszego w życiu człowieka niéma i nie było odemnie!
— Jakżeto mało kochanemu stryjowi do szczęścia potrzeba! mówiła Klara wzdychając po cichu.
— Mało! ale to co ja mam jest wiele i bardzo wiele... takiego poczciwego brata, taką śliczną i rozumną synowicę... Kąt własny... rany pogojone i niezłamana niemi odwaga...
— I papuga! dodała śmiejąc się Klara.
— A! papuga! nie będziesz się gniewała Klaro kochana, to powiem... Lepiéjżeby było żebym wam z Hiszpanii zamiast krzykliwéj i złéj papugi przywiózł był obcą, niepojmującą was żonę? Zmuszony jako istota towarzyska szukać sobie towarzyszki i towarzystwa... trafiłem na szczęśliwą myśl
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
— 70 —