Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.
— 77 —

ra! ale tu nie idzie o poślubienie ładnéj twarzyczki, wdzięcznego uśmiéchu i utalentowanéj artystki... Małżeństwo to prowadzi za sobą cóś więcéj nieuchronnie... to poślubienie rodziny marzycieli, utracyuszów, dziwaków... Pod jéj wpływem owoc mojéj i twojéj pracy nad sobą musiałby zmarniéć, pojęcia życia musiałyby się zwichnąć, ty byś upadł moralnie i materyalnie — i przyszłość całą, świetną, poświęciłbyś chwili niedarowanéj — rozpusty.
— Rozpusty!! powtórzył Teofil oburzony.
— Ale tak jest, mówił wzburzony równie bankier, tak jest — nazywam to surowo ale tak jak zasługuje... rozpustą. Miałżebyś hołdować temu głupiemu przesądowi, że na świecie są istoty wybrane, unikaty których nic zastąpić nie może! Kobiéta jest kobiétą nic więcéj... ideały mogą zachwycać w Schillerze i Goethem, na teatrze, w poemacie... ale wżyciu to dobrowolne złudzenie, tu ich niéma. Poświęcić się dla nich... szczére głupstwo, niedołęztwo, szaleństwo.
Staremu z gniewu wyrazów brakło, syn był spokojny.
— Otóż w tém kochany ojcze, odezwał się powoli — różniemy się zupełnie w pojęciu człowieka i kobiéty. Ja sądzę że to co zowiemy ideałem, istota w któréj przeważają strony jasne i która z wiedzą idzie do udoskonalenia — jest możliwą, acz rzadką... Znalezienie jéj jest szczęściem, cudem... Nie