nych dębowych okładzinach, aż do cudnéj sali weneckiéj ze złoconym stropem... dom ten był istotnie artystyczną kreacyą w smaku XVIIIgo wieku, tak pięknie zachowaną, jak się już dziś rzadko widziéć zdarza. Nie było tu żadnych śmiésznych dodatków, nic coby surową, jednolitą całość psuło. Przepych rozciągał się do najdrobniejszych szczegółów, do posadzek, ozdób i zastawy sal i pokojów. Gdańscy artyści rzeźbiarze na drzewie, wysadzili się tu z nieporównaną umiejętnością uczynienia tego materyału miękkim, lekkim, wdzięcznym. Znać było że rysunki do tych arcydzieł wyszły z pod kierunku artystycznie wykształconego człowieka. Obrazów nie było wiele, ale wyborne... dostarczyli ich najlepsi miejscowi malarze, szkoły wenecka i holenderska...
Na wszystkiém tém z trudnością się mógł poznać taki człowiek jak p. Fiszer, który w świat sztuki okiem ani myślą nigdy nie sięgnął, ale wchodząc uczuł on wrażenie przepychu imponujące; zrozumiał iż to było pańskie, kosztowne, arystokratyczne, wielkie. W dziwny sposób jakoś od progu zmalał, jakby go zgniotły te stropy złociste... odpadła go ochota i odwaga... Pan Jakub jego komisant, człowiek którego utrzymywał i płacił, figura którą nawykł uważać za podrzędną, wydał mu się tu w swém gnieździe poważnym, innym, strasznym człowiekiem... Gdy w dodatku wyszedł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.
— 90 —