od niego i wszystkich braci. Było to dziecię niegdyś możnego domu, jakąś burzą wyrzucone z rodzinnego gniazda. Cała postać, twarz, ruchy, mowa, pomimo usiłowania aby się dostroić do bernardyńskiego prostego tonu, ciągle w nim zdradzały arystokratyczne pochodzenie.
On jeden nie miał w obliczu tego pokoju i wesela, które stanowiły charakter i właściwość jego współbraci. Pracował nad tem, aby się okazać pokornym, przejednanym z losem, lecz walkę w nim jeszcze widać było.
Względem siebie nikt surowszym być nie mógł nad niego; posuwał on tę surowość aż do ostatecznych krańców, ani chorobą, ani bezsilnością nigdy nie uwalniając się od najostrzejszych reguły przepisów.
Posłuszeństwa i pokory przykładnej, o. Gabrjel wiódł życie tak ascetyczne, jak ks. Serafin, lecz w pierwszym ono płynęło z usposobienia i temperamentu, w nim z silnej woli.
Wesołości jednej, jako przymiotu życia zakonnego, wyrobić w sobie nie mógł.
Poważano go powszechnie, ale i obawiano się razem, choć nigdy nikomu przykrym nie był. Niepomierna ostrość, z jaką czuwał nad sobą, niewygodną była dla innych, gdy ich obowiązki względem społeczeństwa odrywały od praktyk religijnych.
On i o. Serafin byli kaznodziejami kościelnymi, ale przy wielkich zgromadzeniach ludu szedł na ambonę o. Szymon, którego dosadna i rubaszna wymowa dla gminu zrozumialszą była.
O. Gabrjel na kazalnicy niepomiernie był surowym i groźnym, lubując się w obrazach pomsty i gniewu Bożego. Naganiano mu to, lecz z goryczy wewnętrznych nic innego wypłynąć nie mogło.
Oprócz tych pięciu starszych zakonników, w klasztorze było kilku braciszków, a między nimi kwestarz, już od lat wielu obowiązki te sprawujący. Brat Michał, choć nie kapłan, w konwencie ważne stanowisko zajmował.
On to wszystkich karmił, on dostarczał zapasów, on jeden wiedział gdzie i kiedy czego dostać i jak się o to przymówić.
Rzadki w klasztorze gość, ciągle prawie na wózku potrzebował żelaznego zdrowia, aby wszystkim wczasom i niewczasom podołać.
Naprawdę niewygody były jeszcze rzeczą do zniesienia najłatwiejszą, a najcięższem dotrzymywanie placu gościnności szlacheckiej. Brata Michała przyjmował każdy, karmił, poił, zmuszał do jedzenia i picia, tak że biedak
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.