pierwszem spotkaniu. Wszystkich ich ten los czeka. Nie, nie koniec, panowie moi... poznacie mnie!
Mówił tak więcej do siebie, niż do Kalasa, nie patrząc na niego, siedząc z głową i oczyma spuszczonemi, widocznie jak zapomniawszy, gdzie jest.
Wstał potem i zdawał się czegoś dokoła szukać oczyma. Ustami poruszał, jakby w nich zaschło; wejrzenie obłąkane biegało, nie wiedząc nic.
Siedział znowu przy łóżku.
— Nikogo! Wszyscy odstąpili — począł wołać.
Zabawna rzecz... Wczoraj jeszcze pili i jedli u mnie, dziś żaden znać nie chce.
Zamruczał coś niewyraźnie.
— To nikczemne stworzenie, ten Francuz... zląkł się, zabrał wszystko, sprzątnął i nimem się opatrzył, już go nie było. Wziął, słyszę, pocztę w nocy. Grosza nie zostawił, tylko długi. Niech go szukają, ja za nic nie odpowiadam.
Rozśmiał się szydersko.
— Zmuszony byłem pisać do kasztelana — dodał — odesłał mi list nieodpieczętowany.
Ojciec!
Urzędownie, słyszę, się mnie wyrzekł.
Wtem obróciwszy się do Kalasa, który nic nie mówił, gwałtownie zakrzyknął:
— Nie powiadaj mi tego, żem ja sam temu winien, kłamstwo! fałsz! Ja wiem czyja wina, wiem... Nie moja.
Naprawić dziś nie podobna, ale trzeba skończyć jak należy.
Poznają mnie.
Zakrztusił się, pięść nastawił i spojrzawszy na Kalasa, zawołał szorstko:
— Czy i ty z nimi? — patrz — (wywrócił kieszeń) — nie mam szeląga. Dasz mi, czy nie?
Kalas pośpieszył z pod poduszki dobyć zieloną sakiewkę; w milczeniu wytrząsł z niej co miał, odliczył w oczach jego i dał połowę. Bużeński rękę wyciągnął, złoto wsypał do kieszeni, nie powiedział słowa i wyszedł.
Kalas koniecznie już chciał wybrać się do domu nazajutrz, lecz przeszkoda nowa go wstrzymała.
Biegał po mieście za ostatniemi jakiemiś sprawunkami, gdy się z Sasinem spotkał. Zdala już stary mu dawał znaki.
— A co — rzekł — porwał się w ulicy nie wiem do kogo z kijem i wzięto go pod straż. Mówiono mi, że w areszcie bije się jak szalony o ściany.
Zdjęty litością, Zerwikaptur w pierwszej chwili chciał iść starać się albo o uniewinnienie go, lub próbować uko-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.