Rysopis i inne wskazówki nie dozwalały wątpić, że mówiła o Bużeńskim.
— Nie chcę go znać, ani wiedzieć o nim — poczęła z gniewem jejmość. — O! to ptaszek! Bił, mordował, łajał, zagrabiał, co chciał, i Panu Bogu dziękuję, że wkońcu gdzieś w świat poszedł. Uczciwej kobiecie z nim nie można było wytrzymać... Czysty rozbójnik?
— Ale cóż się z nim stało?
Kobieta wpadła w pasję okrutną.
— A co mnie tu kto będzie badał, co się z nim stało? albo to mnie przykazano go pilnować? Cóż to on mnie brat, czy świat? przybłęda jakiś, marnotrawnik, pijak. Jak się tu przywałęsał, tak potem jednego dnia znikł bez wieści, ani dobrego słowa mi nie powiedziawszy. Oj, to ptaszek był, ptaszek! Koszuli na grzbiecie nie miał, a dęło się to, dęło! ani przystępu bywało! A pój, a karm, a chodź koło niego na palcach. Wpadnie w złość, to ciśnie co ma pod ręką, karafkę, krzesełko. Panu Bogu dziękuję, że przepadł. Nic nie wiem, nic, i niech ginie marnie, a nie powraca, bodaj go oczy moje więcej nie oglądały!
Tyle tylko mógł z niej wyciągnąć Kalas i dając już pokój dalszemu śledzeniu, razem ze sąsiadem wybrał się w podróż zpowrotem. W pół drogi jednak towrazysz go opuścił, zboczywszy do familji, u której chciał przepędzić, a Zerwikaptur wprost do domu jechał.
Rozpoczynała się właśnie zima, a, jak na złość, dzień po dniu śniegiem miotło i ciągłe zadymki pospieszyć nie dozwalały. Kalas musiał bryczkę na sanie położyć i przerzynać się przez zaspy śnieżne.
Lasami jeszcze jechać było jako tako, bo choć droga kopana, ale zbłądzić nie dawały wyręby. Na polach za to co dnia prawie tracili gościniec i błąkali się z wielką czasu stratą.
Po kilku dniach takiego utrapienia, zbliżał się już Kalas ku domowi, gdy w ogromnych lasach sapieżyńskich pod wieczór woźnica puścił się w bok nieostrożnie; noc nadeszła, zadymka straszna wszelki ślad ludzki pokryła i trzeba było ważyć się na przepędzenie długich godzin do świtu w lesie, pod sosnami, bo konie zmęczone dalej iść już nie mogły.
A że w puszczy i wilcy włóczący się około Gromnic nierzadko kupami się spotykają, zwłaszcza gdy im koń zapachnie, Kalas musiał strzelbę dobyć i ludziom kazał mieć się na baczności.
Ponieważ w lesie szum wichru nie tak się czuć dawał, a z pewnych oznak po drzewach domyślali się, że niedale-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.