Wtem Kalas zapytał:
— A daleko tam jeszcze?
— Do czego daleko? — odparł przewodnik. — Myślisz że gospodę znajdziesz? Niema tu nic, jeno mój nędzny szałas... w którym do jutra musicie przestać. Nawet żłobu dla koni nie znajdziecie.
Nie mówili już z sobą, wlokąc się niezmiernie wolno. Naostatek, wśród drzew, pokazało się coś jakby licha zagroda. Ponieważ na dachu chaty śnieg leżał, nie można było nic rozpoznać, tylko czarne ściany.
Chałupa była mała, nędzna, z przypierającą do niej szopką. Gdy przed nią stanęli, człek przeprowadzający zsiadł, konika poprowadził do stajenki, a sam, powróciwszy, począł mówić:
— Konie ponakrywajcie i zasypcie im obroku, jeśli macie, bo ja go nie mam. A i wy, mości podróżny, najlepiej byście zrobili, zostając na wozie, bo u mnie w chacie tak zimno prawie jak na dworze i strawy pewnie u was w nogach więcej, niż u mnie na policy. Jutro rano drogę wam pokażę.
— Ale, na rany Pańskie, cóż to znowu jest? — krzyknął Kalas. — Choćby chlew, bo zawsze w nim lepiej, niż na zamieci. Żebyście zbłąkanemu podróżnemu drzwi nie chcieli otworzyć...
— No, a jakbym nie chciał, to co? A mnie co zbłąkany podróżny? — począł gburowato przewodnik. — Podziękujcie Bogu, żem wam ginąć nie dał.
Kalas, pomimo odmowy przytułku, wyskoczył z woza i szedł ku drzwiom, które mrucząc otwierał niegościnny człowiek. Nie wzbraniał on mu iść za sobą.
W istocie w chałupie, do której się pociemku dostali, tak było ciemno, jak na podwórzu i niewiele zaciszniej.
Nie zważając na natrętnego gościa, począł ognia z pod popiołu w piecu dobywać gospodarz i łuczywo rozpalać.
Blade światełko dozwoliło się rozpatrzeć w nedznej izbie, w której lepiony piec lichy, barłóg w kącie i rodzaj stołu, a na ścianie półek parę, tak wiele miejsca szczupłego zajmowały, że w środku ledwie się można było obrócić.
Ubóstwo straszne, lub zaniedbanie się widać było w tem schronieniu, ledwie mogącem starczyć człowiekowi. Ciągle tyłem zwrócony do Kalasa przewodnik, gdy ognia trochę rozniecił, nie patrząc na niego, począł mruczeć.
— Widzisz, że to nie gospoda, ale barłóg. Zagrzej się i idź do woza; tu niema nic dla was.
Zerwikaptur teraz, gdy głos pośród ścian inaczej mu brzmiał, nagle powziął myśl jakąś.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.