— Bużeński! — zawołał.
— Jak mi Bóg miły, tyś Bużeński.
Nie było długo odpowiedzi, stał tyłem zwrócony przewodnik.
— Bużeńskiego — rzekł wreszcie — na świecie niema.
Zwrócił się potem powoli ku niemu i w świetle ognia Zerwikaptur spostrzegł twarz wychudłą, zarosłą siwiejącym przedwcześnie włosem, w której chyba on jeden byłby mógł poznać Bużeńskiego, a nawet on nie domyśliłby się, gdyby głosu nie posłyszał.
Dziko patrzył na niego, stojąc jak wryty porucznik.
— Niema już Bużeńskiego na świecie — powtórzył.
— Nie budź bestji, gdy śpi... Dajcie mi, jak dzikiemu zwierzęciu, które na zdychanie do lasu idzie, zdechnąć tu i zczesnąć, gdy mi odwagi brakło życie sobie odebrać!
To mówiąc, rzucił się na swój barłóg i podparł na ręku.
— O nic nie pytaj — dodał — o niczem mi nie mów. Co było, przepadło... Nie chce widzieć nie słyszeć nic. Dosyć mam wszystkiego... i was wszystkich!
— Jam ci przecie nie zawinił — zawołał Kalas.
— Jakto nie? — zawiniłeś! boś był mi powinien w łeb strzelić, gdym do ciebie przyszedł, widząc, że ja na to siły nie mam — krzyknął porucznik.
— Dałeś mi się zwalać i jeszcześ mi pieniędzy rzucił garść... Tyś taki, jak i drudzy. Pozbyć ci się było pilno.
Nie wiedział, co miał odpowiedzieć Zerwikaptur. Stał smutny, zwiesiwszy ręce; poszedł potem, mliząc, zagrzać się u małego ognia rozpalonego. Spotkanie to bolesne i przygniatające czyniło na nim wrażenie. Leżący na barłogu swym Bużeński sapał, oddech jego ciężki słychać było.
W przeciemnionym kątku, w którym leżał, oczy jego świeciły, jak wzrok dzikiego zwierza.
— Gdybym wiedział, że ciebie nadybię w lesie, anibym wylazł z tej nory — zamruczał Bużeński.
— Myślałem, że jakie chłopisko, których ja tu łaski skarbić sobie muszę, aby mnie precz nie wygnali. Ty po świecie o Bużeńskim rozniesiesz, a Bużeńskiego niema. Rozumiesz?
— Rozumiem przecie — rzekł urażony Kalas.
— Tu jest tylko nędzarz, co przyszedł na świat kląć i zdychać, gdzie go ludzie nie znajdą i nie zobaczą — dodał Bużeński.
— Obwiniasz ludzi! — odparł Kalas. Nie będę ja ich bronił i są po świecie różni; ale wnijdź że sam w siebie!
— Myślisz żem ja na to czasu nie miał? — przerwał leżący.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.