— Ale ja litości ani twojej, ani czyjejkolwiek nie chcę! — krzyknął Bużeński. — Pluję na tę waszą litość! Zwierzęte, gdy widzą skaleczonego śmiertelnie, to go dobiją. To mi litość! A wy go karmicie, aby się dłużej meczył i żebyście chwalić się mogli, żeście takie anioły serdeczne.
Roześmiał się straszliwie Bużeński.
Kalas, widząc, że go już nie potrafi z tego rozpaczliwego szyderstwa wywieść, nie zważał na niego. Zajął się przyniesionem jadłem, napił się wódki i jął zimne mięso, dobyte z woza, pożywać.
— Chcesz jeść ze mną? — zapytał.
— Nie chcę — odparł leżący — aby mi jutro mój chleb z wodą wydał się obrzydliwszym.
Wielka łaska!
— Gdybyś nie tak szalonym był, jak jesteś — począł Kalas — powiedziałbym ci: siądź jutro na mój wóz i jedź do mnie. Chleba ci nie pożałuję.
— Abyś się czwanił, żeś tego łotra od głodnej śmierci na puszczy ratował — zawołał Bużeński. — Daj mi pokój, nie proszę o nic i nie chcę niczego, oprócz tego jednego, żebyś zapomniał, żeś mnie widział i był tu... Zdechnę prędko, a wilcy się z kośćmi uwiną i to najlepszy pogrzeb; długo gnić nie trzeba.
Kalas ramionami ruszał, coraz więcej zniecierpliwiony.
— No, ty gadaj co robisz na świecie? — odezwał się trochę ciszej Bużeński. — Łżesz jak drudzy i drogę sobie tem torujesz?
— Siedzę na wsi, hreczkę sieję i nie potrzebuję nikomu kłamać, bo, dzięki Bogu, od nikogo nic nie potrzebuję.
— Ożeniłeś się, co? zwodzi cię żona, czy ty kogo bałamucisz? Bo to inaczej nie może być — rzekł Bużeński.
— No inaczej jest — oparł się Kalas. — Swojej nie mam, a cudzych nie bałamucę.
— Święty człowiek — roześmiał się gospodarz. — W dziurze siąść, łapę ssać... i to ma być życie!
Nie chcąc wywoływać nowych podobnych szyderstw, Kalas milczał. Położyć się spać nie było gdzie, siedział więc w kącie, kiedy niekiedy ognia podkładając, a prosząc Boga, aby dzień nadszedł prędzej. Lecz długie są te zimowe noce.
Dla obu była to męczarnia, bo Bużeński, zamiast pociechy, jakąby miał z dawnego towarzysza, złościł się na niego, że go wyszukał, widział i był świadkiem nędzy,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.