Widok pobitego mógł w istocie litość obudzić, tak nietylko odzież jego, ale niesłychanie wynędzniała twarz, całe ciało, ze skóry tylko i kości złożone, okropną nędzę opowiadały. Pomimo, to, oblicze było dumne i zuchwałe, a teraz gniewem do szału posuniętym wyszpecone straszliwie.
Nowozaciągnięty do klasztoru braciszek Dydak, który tak, jak o. Anioł do dzieł kunsztu, miał powołanie na szpitalnego dozorcę i posądzano go, że musiał może praktykę przy cyruliku odbywać, natychmiast nieproszony wziął się do opatrywania złożonego na tapczanie biedaka.
Znano już w klasztorze jego zręczność i umiejętność, nie zabroniono mu więc zająć się rannym, a o. Rafał naprzód niepotrzebnych tu świadków, oprócz Kalasa, z celi wyprosił i drzwi zamknął.
Pobity z początku bronił się Dydakowi i opatrywanym być nie chciał, lecz wkrótce sił mu zabrakło i leżał już bezwładny.
Potrzeba było z niego zwlec w części ubranie, aby się przekonać, czy mu kości nie połamano. Ciało całe niemal okryte było sińcami, krwawemi plamami i guzami. Nie poszanowano też głowy, ani piersi i można było powiedzieć, że wszystek był jakby jednem sinem obrzmieniem.
Kalas patrzył milczący z politowaniem. W tym nieszczęśliwym poznał on odrazu Bużeńskiego.
O przyczynie tego zajścia, o sprawach okropnego pobicia napróżno się czegoś dowiedzieć chciano.
Wójt, który nadszedł z miasteczka za pobitym, opowiadał o. gwardjanowi, że gdy na wrzawę nadbiegł tam, gdzie pijana hałastra mordowała tego nieznajomego, już go zastał na ziemi leżącym i okrwawionym.
Bądź co bądź, dziwny zbieg okoliczności, jakgdyby ręka Opatrzności, po raz wtóry już do tego klasztoru sprowadzała człowieka, którego pierwszy pobyt był tu jeszcze pamiętnym.
Lecz jakże lata ubiegłe zmieniły nieszczęśliwego rozbitka!
Kalas siedział ze łzami na oczach. Oddalił się na krótko do kobiet, z któremi przybył, aby im wytłumaczyć, dlaczego towarzyszyć im nazad pewnie nie będzie mógł i wrócił do łoża Bużeńskiego.
Brat Dydak prawie musem napoił go jakąś polewką, obłożył chustami, w winie z rozmarynem zmoczonemi, otulił i siadł pilnować. Osłabły porucznik spał, chorobliwie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.