Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Kalas nie wiedział już naprawdę, o czem zagaić, tak się lękał rozdrażnić go.
— Cóż cię tu przygnało? — spytał porucznik.
— Przejeżdżałem tędy — skłamał Kalas.
Brat Michał, widząc, że rozmowa się spokojnie rozpoczęła, usunął się na bok, zostawiając ich samych. Zaczęli razem iść ulicą. Uderzało to szczególniej w Bużeńskim, że dawniej gwałtowny, wzburzony, niepokojący się, teraz wyglądał jakby odrętwiały i zastygły. Twarz zestarzała zżółkła, nie miała wyrazu szyderstwa... Była zmęczoną i obojętną. Bużeński, równie jak Kalas, zdawał się mieć trudności w prowadzeniu rozmowy, nie chcąc także poruszyć popiołów i rumowisk.
Wśród tego milczącego pochodu, nastręczył się im o. Anioł, który o przybyciu Kalasa nie wiedząc, teraz dopiero go zobaczywszy, z serdecznością wielką witać zaczął i zwrócił się do Bużeńskiego.
— Widzisz pan, na mojem stanęło; pewien byłem, że przyjaciel odwiedzi nas.
— I byłbym to daleko wcześniej uczynił — rzekł Kalas — ale w istocie zaszły przeszkody nadzwyczajne.
Bużeński ciekawie obejrzał się na niego. Uśmieszek dziwny, jaki dawniej nigdy się na jego ustach nie ukazywał, przesunął się po nich.
Przysiągłbym — rzekł — że Kalasisko albo się ożenił lub żeni, bo on należy do tego rodzaju ludzi, którzy wkońcu zawsze muszą parę znaleźć sobie.
— Trafnie odgadłeś — rzekł, rad z tego zwrotu, Kalas — w istocie, żenię się.
Wejrzenie na Bużeńskiego, w którego twarzy lękał się spotkać urągowisko, zdziwiło go znowu. Porucznik skłonił głowę i rzekł:
— Byłem tego pewnym.