Nie odbierając wieści żadnych, Kalas uspokoił się i nie myślał o poruczniku, przerobionym na organistę...
Rok tak upłynął, a żona jego, która przypisywała pono św. Antoniemu wynalezienie męża, zażądała być znowu na odpuście...
Wchodziło to tak dobrze w plan Kalasa i odpowiadało życzeniu jego, iż z największym zapałem myśli tej przyklasnął.
Posłano tylko przodem kuchtę, aby w gospodzie zajął izbę, o którą w czasie odpustu było trudno, a państwo nocować tam chcieli. Wieczorem, przybywszy już po nieszporach, Kalas nie wybrał się do klasztoru, na jutro to odkładając.
Odpust i w tym roku, chociaż dni były gorące, wielką się odznaczał frekwencją[1] osób z dalekich stron przybyłych. Od rana klasztor był w oblężeniu.
Po wotywie, nie czekając sumy, żonę z matką jej pozostawiwszy w kościele, Zerwikaptur pobiegł do klasztoru.
Pierwszym znajomym, którego tu spotkał, był ks. Anioł. Ten spojrzał mu w oczy pytająco jakoś i dziwnie...
— A cóż wasz organista? — spytał Kalas.
— Jakto pan nic nie wiesz?
— Cóż się stało?
— Pochowaliśmy biedaka niespełna cztery tygodnie temu.
Tyle tylko mógł powiedziec o. Anioł, bo juz go z zakrystji wołano.
Musiał, chcąc się czegoś dowiedzieć, czekać Kalas, aż się całe nabożeństwo skończy. W refektarzu ten sam był natłok wesołych gości. Witali go znajomi.
Ponieważ gwardjan nadto był zajęty, zwrócił się do podkomorzego przybyły, ale ten, oprócz podziwu nad cudownem Opatrzności zrządzeniem, która dała tu burzliwego życia dokończyć człowiekowi skołatanemu — o zgonie, o przyczynach jego nie umiał nic powiedzieć.
W czasie nieszporów o. Serafin był wolny; poszedł do niego Kalas, niespokojny, aby się czegoś dowiedzieć o przyjacielu.
— Z czegoż zmarł Bużeński? — spytał.
— Zaprawdę dla nas wszystkich to było i jest zagadką — rzekł o. Serafin. — Nie był chory, słabł tylko w oczach i niknął, gasł jak wypalony kaganiec, nie cierpiąc nawet. Dniem dopiero przed śmiercią, poskarżywszy się, że mu nogi nie służą, że słabym się czuje, położył się do łóżka.
- ↑ udziałem.