Ponieważ rany mogły się stać groźnemi, a Berko jeszcze za nie nie ręczył, zdawało się o. Rafałowi, iż możeby rodzinie porucznika donieść należało o wypadku.
Nie godziło się tego jednak czynić bez jego zezwolenia.
O. Rafał poszedł do chorego, ale ten leżał w tak silnej gorączce, iż z nim mówić nie było można. Cios zadany w głowę wstrząsnął mózgiem, upływ krwi był wielki, cyrulik wzdychał i powiadał, że nie takie czasem rany goiły się bez szkody, ale i mniej znaczące bywały śmiertelne.
Należało czekać, aby gorączka przeszła. Ranny był młodym i silnym.
Domyślano się i odgadywano, co ta napaść mogła znaczyć — nikt nie umiał wytłumaczyć jej sobie.
Tymczasem z miasteczka i gospody, w której wóz stał, nim go do klasztoru zabrano, wieść zaraz poszła po okolicy o zagadkowym wypadku i najbliższy sąsiad, podkomorzy Bielski, człowiek niezmiernie nowin chciwy, gaduła niespokojny, przybiegł do klasztoru.
Powiedziano mu, że posiekanego okrutnie odartego przez rabusiów na gościńcu młodzieńca zawieziono do klasztoru.
Podkomorzy wpadł jak wiatr prosto do celi gwardjana.
— Cóż to się u nas dzieje, ojcze! sądny dzień i rozbój!... Przyleciałem tu, aby się czegoś dowiedzieć...
— Ale my nic nie wiemy — odparł gwardjan.
Podkomorzy, przysiąść nie mogąc, biegał po celi.
— Jak się zowie?
— Bużeński, syn kasztelana.
— Ciężkie rany?
— Mówią, że dosyć niebezpieczne.
— A widzieć go nie można?
— Zlituj się, leży w gorączce!
— Bużeński! Bużeński! — powtarzał jakby sam do siebie podkomorzy, bijąc się w czoło. — Bużeński, syn kasztelana! Coś mi się ochapia! Czekajcież. Kiedyż i od kogo o nim słyszałem?
Stanął podkomorzy i podniósł głowę.
— Jestem w domu. Stanisław z Bużenina Bużeński, porucznik kawalerji pułku buławy.
Gwardjan podsuwał krzesło.
— Niechże pan podkomorzy siada.
— Czekaj, ojczulku! myśli zbieram — dodał Bielski — bo to widzisz, w starej głowie, jak w magazynie, wszystko na kupie, trzeba umieć dobyć tylko. Ale już jestem w domu. Ostatnim razem gdym był w Warszawie, dużom się o nim nasłuchał. Rozpowiadał mi młody Bogusz.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.