bożność Bużeńskiego nie zrobiła na starcu najmniejszego wrażenia. Zażył tabaki i rzekł:
— To bardzo dobrze, iż w nasze ręce popadł. Bernardyni go nawrócą!
Na to Bielski głową poruszył.
— Dajże pokój, mój ojcze, na to trzeba o.o. jezuitów.
— Niekoniecznie — rzekł ks. Szymon. — Jezuici słowem nawracają, a my... łaską Bożą i cierpliwością. Podkomorzy myślisz, że stracona wiara odzyskuje się rozumem? Nie. Jak poszła, tak powraca przez serce.
Bielski głowę skłonił.
— Cóż się dzieje z chorym? — zapytał gwardjan. — Nie byliście u niego?
— Owszem, idę stamtąd — rzekł o. Szymon. — Jeden z naszych siedzi tam ciągle po kolei, bo go na łasce cyrulika i jego czeladzi zostawić nie można... Majaczy i rzuca się jeszcze. Gorączka, która zwykle po ranach przychodzi, w silnym człowieku wybuchła mocna; ale przetrwa ją i jest nadzieja, że potem rany się zagoją, choć dużo na to czasu potrzeba.
— Sądzicie? — zapytał jakoś frasobliwie o. gwardjan.
O. Szymon wskazał szramę, która mu przecinała głowę.
— Widzicie, ojcze, żem expertus Robertus — dodał. — Wiem-ci z dośwadczenia, co to rana przez łeb, a tu w dodatku i ręka jeszcze, której żyły poprzecinane.
Mimowolnie może, o. Rafał westchnął tęskno. Chociaż miał miłosierdzie nad biednym człowiekiem, nie mógł się oprzeć jakiemuś wstrętowi i odrazie, którą budził w nim bezbożnik i farmazon.
Masonerja, która na dworze i wielkim świecie była właśnie w modzie, jako nauka nowa, pomiędzy duchowieństwem i pobożnymi katolikami wywoływała obawę i uważaną była za najniebezpieczniejsze kacerstwo. Z trwogą mówiono o tajemniczych obrzędach farmazonów.
O. Szymon tak był nawykłym żyć oddawna z ks. Rafałem i czytał tak dobrze w jego twarzy, iż myśli jego odgadywał, ale nie zdawał się jej podzielać.
Podkomorzy siedział, nierad widocznie, iż zamiast z wycieczki swej przywieźć jakieś wiadomości, sam jeszcze ich tu dostarczył, nic wzamian nie dostawszy. A że nie był nawykłym łatwo się zrzekać jakiejkolwiek imprezy, począł ks. gwardjanowi i o. Szymonowi wmawiać, że koniecznie należało kogoś roztropniejszego z ludzi Bużeńskiego wziąć na spytki i coś z niego o panu wydobyć.
— Pytaliśmy się już — rzekł o. Rafał — ale z nich nie można nic wybadać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.