Powtórnie obejrzał się na niego pan Bużeński i usta mu się skrzywiły szyderstwem.
— Czy to ja dziecko? — zawołał. — Dajże pokój, księżuniu. Wszystko to dobre dla bab, dla dzieci i dla głupiego gminu.
O. Gabrjel pobladł, słuchając.
— Prawdziwie mi was żal — odezwał się.
— A mnie nawzajem — począł żywo Bużeński. — Ja przynajmniej mówię co myślę, a wy...
Ksiądz chciał przerwać, ale nie dał mu porucznik.
— Księżuniu mój — rzekł — stare to są łachmany. Ludzie je znosili i podarli, na nic się nie zdały. Wy mnie nie nawrócicie, a dziś już i na stosach nie palą.
Zakonnik chwycił machinalnie różaniec wiszący u pasa i przebiegł jego paciorki.
— Chory pan jesteś i podrażniony, panie poruczniku — odezwał się. — Nie czas dysputować i ja też nie przedsiębiorę tego. Podejmie się za mnie życie.
Bużeński uśmiechnął się sucho.
— Widzisz, mój ojcze — rzekł — wszystko to na swój czas dobre było, ale światło przyszło, ludziom łuski z oczów spadły. Nie zapędzicie już ich, jak dawniej, do swojej owczarni.
— Zbłąkane owieczki wracają też czasem same — cicho odezwał się o. Gabrjel i zamilkł.
Zamilkł, ale słowa zamienione z chorym poruszyły go tak, że, zwykle blady, czuł jak mu się twarz paliła. Człowiek ten budził w nim litość niewypowiedzianą.
Z tego, co mówił, biorąc miarę, widział, że stał na skraju i że cudu było potrzeba niemal, aby go stamtąd zawrócić.
Sam ten bezwstyd, z jakim przed nieznajomym kapłanem, zakonnikiem niepowoływany zdradzał się ze swą niewiarą, chlubił się z nią niemal, — miał bolesne a wielkie znaczenie.
— Jakże rany wasze? czujecie się cokolwiek lepiej? — spytał łagodnie zakonnik umyślnie, chcąc myśl jego odwrócić i usta mu zamknąć na bluźnierstwa.
— Łeb mi się jeszcze trzaska i czuję w nim ból okrutny — odparł ranny. — Dla mnie to piekielna męczarnia leżeć tu bezwładnemu, gdy wcale gdzieindziej chciałbym i powinien być; ale i wam taką załogę parszywą trzymać też niebardzo miło! hę?
— Mylicie się — odparł o. Gabrjel — my właśnie czujemy się w obowiązku choćby nieprzyjaciołom wiary i naszym dawać dowód miłości.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.