— Tego nie znam — odpowiedział chory, chwytając każdą sposobność, ażeby mnichów drażnić — ale co Bacciarellego, tom widział dużo pięknych kobietek, przedziwnie malowanych.
O. Anioł oczy spuścił. Porucznik szydersko się wciąż uśmiechał.
— W Białymstoku też — dodał — u hetmana są piękne obrazy; maluje mu tam Miers, ale także nie świętości! Hetman co innego lubi.
Zmilczeć musiał ks. Anioł znowu.
— A ty, księżuniu, pono malujesz także — przebąknął chory — no i musisz wzorów do aniołów potrzebować, więc je zapewne z dziewcząt młodych bierzesz...
— Ja obrazów nie maluję — odparł ks. Anioł — stare tylko łatam. Nie porwałbym się na to.
Do izby wszedł jeden z ludzi porucznika, którego on zobaczywszy, jakby już zakonnika przy nim nie było, zwrócił się do pachołka.
— A co się tam w stajni dzieje? — spytał. — Siwy nie kuleje? Niema was komu doglądać, pewno konie zaniechane. Ale, pamiętajcie, niechno ja wstanę, a znajdę, że który schudł i sierść mu się jak lustro nie świeci, to wam dobrze skórę wygarbuję.
Sługa coś zamruczał tylko, a porucznik, zwracając się do ks. Anioła, począł:
— Nikomu zaufać, na nikogo się spuścić nie można. Wszystko łajdaki! Prawda, że i my może na ich miejscu nie bylibyśmy lepsi. Niema na świecie poczciwych ludzi.
— Pan porucznik nadto jesteś surowym — szepnął Anioł. — Są ludzie różni, to pewna, słabości mamy wiele, ale jak zupełnie dobrych ludzi, tak i całkowicie zepsutych mało.
— Tak to po waszemu — odparł porucznik — a u nas na świecie już tych złudzeń niema. Każdy się tylko miłością własną powoduje, więc i na nic rachować nie można dla żadnej miłości innej. Z marzeń tych ludzkość się przebudziła.
O. Anioł patrzył z serdecznem współczuciem na leżącego, który zdawał się w tem znajdować przyjemność, gdy głosił zasady, które w przeciwieństwie były z wyznawanymi przez jego słuchaczów.
Do dysput kunsztmistrz nie miał ani zdolności, ani ochoty, zmilczał więc. A że próżnowania nie znosił, z szerokiego rękawa dobył maleńką, rozpoczętą z kości słoniowej trupią główkę i nożykiem powoli dłubać począł koło niej.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.