Niespokojny pan podkomorzy Bielski, który ścierpieć tego nie mógł, że się jeszcze nie zapoznał z Bużeńskim i sam z nim nie mówił, bo się z niego spodziewał coś wyciągnąć — jak tylko dowiedział się, że porucznik przytomnym był i że przystąpić doń nie broniono, wybrał się do klasztoru.
O. gwardjan przyjął go twarzą nad swój zwyczaj posępną, składając ręce rozpaczliwie.
— A! mój panie podkomorzy — rzekł pocichu — ale to plaga prawdziwa i nasłanie ten człowiek! Takiego niedowiarka i szydercy anim widział, nie przypuszczałem, żeby się mógł zrodzić na ziemi naszej! Gęba okropna!... nie wstrzymuje się nawet przez poszanowanie sukni naszej, bluzga, wygaduje...
— Hm! — rzekł podkomorzy — żołnierz i farmazon... co chcecie! a przytem te rany go egzasperują[1]. Ale ze swą przygodą nie wygadał się?
— My go przecie badać nie możemy — rzekł gwardjan — zresztą nie ciekawiśmy.
— Zróbcież mi tę łaskę — dodał Bielski — zaintrodukujcie[2] mnie do niego... Jest rzeczą naturalną, że brat szlachcic, podkomorzy tego powiatu, żąda mu okazać swą kommiseracją.[3]
O. Rafał nie miał nic do zarzucenia przeciwko temu.
— Jeżeli was przyjmie...
— Jakżeby miał atencją[4] odrzucić?
Poszli do chorego zaraz i gwardjan przedstawił Bielskiego, który cum omni formalitate[5] rozpoczął komplimentem kondolencyjnym, zapytując, czy może w czem p Bużeńskiemu być pomocą.
Perory[6] tej wysłuchał chory, jedno oko przymrużywszy, z zupełną obojętnością, okazując raczej znudzenie nią, niż ukontentowanie[7].
— Wdzięczen jestem — rzekł sucho — panu podkomorzemu za jego uprzejmość. Przypadki i guzy chodzą po ludziach, ale niema tu nic ważnego... Żołnierz do podobnych akcydensów[8] przygotowanym być musi.