nie pomoże, żaden lekarz i aptekarz nie dadzą rady. Taki dobry Berko, jak pan La Fontaine, albo inny. Rachuję na to, żem nie przeszedł trzydziestki, a krew mam niepopsutą.
— To pewne i święte słowa! — potwierdził podkomorzy. — Przy pomocy Bożej....
— A! — przerwał Bużeński! — na co tu do niej sprawy Pana Boga mieszać, który ma i bez tego zbyt wiele do czynienia. Gdyby Mu przyszło wszystkich plejzyrowanych[1] oglądać, nie miałby czasu na ważniejsze sprawy.
Tem zamknął usta pobożnemu podkomorzemu, który wierzył w Opatrzność, dającą szaty liljom i żywiącą ptaszki maluczkie.
Chory, któremu odwiedziny natrętne podkomorzego wcale nie były do smaku, jakby się go corychlej pozbyć chciał, to wody żądał, to kazał poduszki poprawiać i oznaki dawał bardzo znaczące, że wolałby sam pozostać. Podkomorzy zaś nie tracił jeszcze nadziei, że choć przypadkiem coś z niego wydobędzie. Zagadnął więc o Białymstoku i o panu hetmanie.
— Ja przy chorągwi rzadko siedzę — odparł Bużeński. — Czasu pokoju nudna to rzecz, wolę Warszawę... Dosyć się opowiedzieć w miejscu, a potem weselej przy dworze.
Wpadł więc Bielski na naracje[2] o dworze, królu i konjunkturach politycznych, na które pogardliwym uśmiechem odpowiadał Bużeński.
I z tej beczki nic utoczyć nie było można... Ranny widocznie mówić nie chciał. Już Bielski prawie zrozpaczył, by mu się udało bliższą zabrać znajomość z porucznikiem, gdy on sam wreszcie zagadnął o sąsiedztwo, obywateli i rodziny w okolicy mieszkające.
W tym przedmiocie nikt nad Bielskiego kompetentniejszym nie był. Zdawna osiadły, z wielu domami skoligacony, znający wszystkich nie tylko w powiecie, ale w województwie, wtajemniczony we wszystkie familijne sprawy — gdy raz począł mówić, starczyło mu treści nie na jeden dzień.
Bużeński słuchał dosyć roztargniony. Niekiedy jednak głowę podnosił i słówko jakieś rzucił; ale podkomorzy napróżno starał się odgadnąć, co i kto go w opowiadaniu szczególniej zajmował.
Czuł tylko, że rozpytywano go niedarmo. Sam bystry w poznaniu ludzi, na ten raz miał do czynienia z przebiegłym człowiekiem, iż ten mu się uchwycić nie dawał.