— Wyście przecie ludzie, co Boga w sercu macie... zobaczył obrazy święte na ścianie, ratujcie! Człowieka tego dalej wieźć nie można.
Nie było sposobu ani się sprzeczać, ani opierać. Moja poszła zaraz wybierać z komory naprzeciwek co było i łóżko słać, a tu już ludzie nieśli chorego. Ale jako żywo, nie chory on był, tylko zrąbany i to tak szpetnie, że już ledwie dycha. Głowę miał posieczoną i pierś przecięta tak, że zdawało się do wieczora nie dotrwa. Co było robić? Przyjęliśmy biedaka, nie wiedząc ani skąd, ani kto, ani gdzie tej rany i z jakiej okazji dostał.
Wojakowski potarł głowę.
— Starszy pan rzucił mi na stół — mówił dalej — sakiewkę, w której my potem z żoną naliczyliśmy dukatów obrączkowych dwadzieścia, a talarów srebrnych cztery. Ledwie się to stało, a myśmy rozpytywać chcieli, gdy zawołał starszy:
— Zgłosimy się tu po niego, a proszę żebyście mieli o nim staranie.
Potem mi się schylił do ucha:
— Jeśli umrze, pochować go każcie po chrześcijańsku a nagroda nie minie.
Rzekł tych kilka słów i już do proga spieszył; ja za nim żeby rozpytać się lepiej; ale wszyscy zaraz na konie, na łeb na szyję i puścili się cwałem polami, jakby ich kto gonił. Ja i moja stara małośmy nie poszaleli. Co tu czynić? Basieczka się tam koło chorych i na ranach zna, więc poszła do jęczącego. Ja też, choć była robota w polu, porzuciłem wszystko i jęliśmy go ratować. Sprowadziłem babę Salomoniakową, robiliśmy, co mogli.
Co tu mówić długo — dodał — Wojakowski — mimo wszelkiego starania, żyć nie będzie. Daremna rzecz, bo ma coś w piersi popsutego i żebra w nią powbijane.
— Żyje jeszcze? — przerwał o. Szymon.
— Dychać dycha — rzekł Jeremi i skłonił się ojcu do kolan. — Ja do dobrodzieja, żeby choć się wyspowiadał, a potem co ja tu pocznę z tym pogrzebem.
O. Szymon przeszedł się po swej celi.
— Kiedyż to było? — zapytał.
Jeremi oznaczył dzień. Uderzyło księdza, że właśnie ten sam był, którego Bużeńskiego do klasztoru przywieziono.
— Pieszo przyszedłeś? — zapytał Wojakowskiego.
— Mam kałamażkę na mieście — rzekł Jeremi.
— U mnie wybór krótki — dodał o. Szymon, ale o.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.