dać mu takich wygód, jakbyśmy pragnęli nie możemy. Nawykliśmy do życia prostego... źle tu mu być musi.
— Owszem, owszem — przewał Kalas — jest mu doskonale.
Wśród przechadzki, ostróżnie i dyskretnie, przybyły usiłował się dowiedzieć o o. Szymona, który był przy zmarłym niedawno w okolicy nieznajomym.
O. Anioł zapewnił go, że się z nim będzie mógł widzieć. Dodał towarzysz, iż radby z nim na osobności pomówić.
Powrócił potem do klasztoru i Zerwikaptur wszedł do celi przyjaciela, który już spoczywał po dosyć burzliwem opatrywaniu rany, przy którem nieszczęśliwy Berko wiele ucierpiał.
Zdawało się, że przybycie Kalasa, zamiast uspokoić chorego, rozdraźniło go jeszcze.
O. Szymon, dowiedziawszy się, iż przybyły widzieć się z nim życzył, po obiedzie przyszedł do celi, poznał się z nim, wesołą zawiązał rozmowę, a gdy Bużeński milczący zdawał się potrzebować spoczynku, obaj razem wysunęli się potem do o. Szymona.
Wiadomo powszechnie, iż w klasztorach ściślejszej reguły cele zakonników niczem się od siebie nie różnią. Ograniczona w nich jest ilość sprzętów, ich kształty a ubogi mnich, nie mający żadnej osobistej własności, bo nawet habit, kótry nosi, nie należy do niego, nie może niczem tego szczupłego schronienia swego przystroić. Jakkolwiekbądź każdą z tych celek jednakże charakter osobisty człowieka w niej mieszkającego piętnuje, często jednem niczem, oznaką prawie niepostrzeżoną, a znaczącą.
Tak cela o. Szymona, niegdyś żołnierza i wojaka, miała coś w sobie pachnącego obozowiskiem. Nie było tu tego ścisłego porządku w ustawieniu stołków i półek, jak gdzieindziej, żadnego starania o wygodę dozwoloną i ozdobę, żadnego kwiatka, żadnego obrazka.
Klęcznik twardy, drewniany, z krzyżykiem, ręcznik na kołku, para książek do modlitwy, nic więcej... Łóżko, na którem spłaszczony siennik ledwie się dawał dojrzeć, wyglądało jak deska... Sukienna poduszka zdawała się dla formy tylko na niem rzucona.
Jedynym dodatkiem zbytkownym był w kącie stojący kij prosty, wyłamany gdzieś w lesie, a używaniem wyślizgany. Nie był to dziś już kawał suchej gałęzi, ale istota jakaś, coś niezbędnego dla o. Szymona, coby się niczem innem zastąpić nie dało.
W tym kątku, w którym on miejsce zajmował, prawie go widać nie było; stał tam skromnie, czekając aż będzie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.