nie poznawał sam siebie. Buta, z którą wyjechał, wzrosła do najwyższej potęgi.
Między nim a ojcem, człowiekiem dumnym i równie jak syn gwałtownym, już za czasu podróży powstały nieporozumienia. Kasztelan kazał powracać. Syn nie chciał. Wydatki były wielkie, a gdy ojciec mu je wyrzucał, Bużeński odpowiedział, że ma macierzysty majątek i nim rozporządzać prawo.
Za powrotem starli się z sobą.
Ojciec wypuścił mu znaczną bardzo majętność po matce, ale razem zerwał z synem i zapowiedział, że po nim grosza nie weźmie.
Rozstali się. Jednakże, ponieważ poprzednio było życzeniem ojca, aby służył w wojsku i o zapisanie się do chorągwi starania poczyniono, spełnił — chociaż z ojcem zerwał — wolę ojcowską i począł służbę wojskową.
Służyliśmy razem, ale wiecie, mój ojcze, co u nas służba taka znaczy. Kto siedzi przy chorągwi?
Przyjeżdża się raz, drugi, wstąpi, pokaże i wraca na wieś, lub do Warszawy.
Tak i on i ja przesiadawaliśmy w Warszawie.
Tu, na nieszczęście swoje, poznał Bużeński panienkę zamożnego domu, piękności nadzwyczajnej, ale wychowaną inaczej, niż nasze wszystkie dziewczęta i jakby na umęczenie go stworzoną.
Pociągnął i mnie z sobą do domu pana Mościskiego; widywałem ją jak on, więc o tem z własnego przeświadczenia mówić mogę.
Mościski, pewnie starego ale zubożałego rodu, jakim się sposobem gdzieś na ukrainnych krajach dorobił majątku? nikt tego nie mógł spenetrować[1]. Przyszedł do niego nagle, a z majątkiem pycha i ochota pańska.
Jak nikt nie wie skąd wziął dostatki, tak niewiadomo skąd wziął żonę, cudzoziemkę, Francuzkę podobno, z której Pan Bóg mu dał córkę.
Panna Emilja mogła i musiała przypaść do serca Bużeńskiemu, raz dla piękności swojej nadzwyczajnej, a potem dlatego, że charakterem do niego była podobną.
Wcześnie jej dano swobodę zupełną i wychowanie jakieś na pół męskie. Robiła co chciała: jeździła konno, strzelała doskonale, mówiła śmiało i w zdumienie a admiracje[2] wprawiała szlachtę naszą, która podobnej niewiasty nietylko