— A cóż on dziś już może przedsięwziąć? Chyba męczyć się sam tylko, boć do panny, po takim skandalu, już nie przystąpi... Zna on ją i wie, że w niej zemsta mieszka nieubłaga. Ojciec też polubił sprawę córki i pewnie mścić się jeszcze na Bużeńskim będą usiłowali.
— Tak, tak! brzydki to chwast ta zemsta — rzekł o. Szymon. — Dosyć małego ziarenka, aby się do nieskończoności rozrastał.
Zwrócił się do słuchającego Kalasa.
— Wy wszyscy — mówił dalej — żyjący na świecie, w tej naszej wierze i w jej zakonie szukacie dziś plam, odrzucacie ją pod pozorem, że krępuje wolność waszą, że was pęta. Spojrzcie na tych, co zrzucili z siebie tę niewolę; jak żyją i czy im z tem lepiej? Po owocach poznać drzewa, a jakież owoce zrodził libertynizm wasz, który żadnych praw i granic znać nie chce? Waszmościn przyjaciel, Bużeński, wyśmiewa się z naszej reguły, z pokory, posłuszeństwa; ale owocem ich jest spokój ducha, z którym my szczęśliwymi się czujemy, a wy?...
Kalas nic nie odpowiadał; myślą pewnie był nawet gdzieindziej.
— Być moze — odezwał się po chwili — iż dla Bużeńskiego pobyt tutaj, na ustroniu, w samotności będzie zbawiennym i uspokajającym. Dlatego ja też niebardzo go stąd chcę wyciągnąć, a gdybym nawet zapragnął, dziś to niepodobieństwo. Z ranami temi nie wytrzymałby podróży.
Raz jeszcze uprosiwszy o. Szymona, aby powierzonej sobie historji Bużeńskiego nie rozpowiadał nikomu, może żałując już nawet, że się z nią wygadał — Kalas powrócił do przyjaciela, którego zastał już nieprzytomnym. — Domagał się powrotu Kalasa, kazał go szukać w klasztorze i napadł na niego, zobaczywszy wchodzącego.
— Gdzie ty się włóczysz? przyjechałeś do mnie i dla mnie, a siedzisz w kącie i z mnichami się zabawiasz Gdzie byłeś?
U o. Szymona — rzekł przybyły.
— A! stary żołnierz z kresą przez łeb podobną do tej, która i mnie na pamiątkę zostanie. Jakim sposobem wojak przedzierzgnął się w zakonnika i tak w nim wszystko wygasło? Mnie się zdaje, że i ten komedję gra, jak grają ją tu wszyscy.
Kalas, nie chcąc się sprzeciwiać, nie odpowiedział nic.
— Kemedjanci — dodał Bużeński. — Słodkie to wszystko, dobre, bez żółci... jakby z nich wątrobę wypruto; ale między sobą, pocichu muszą się jeść...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.