ze wszystkiem co go otacza powoli zżywać i pogodzić; jednakże uprzedzenia przeciwko zakonowi i zakonnikom, jakie przywiózł z sobą, pozostały w nim niezachwiane.
Gorycz, jaką miał w duszy, oddziaływała zresztą na sposób zapatrywania się nietylko na klasztor, ale i na świat cały.
Niepojętym dla niego było, że tych, jak zwał, komedjantów widział ciągle i zawsze z obliczem wesołem, spokojnem i jakby szczęśliwem. Przypisywał to jednak nawyknieniu do udawania.
Po Nowym Roku Bużeński się czuł tak silnym, że począł wstawać z łóżka. Nie wychodził wprawdzie z izby, ale mógł się po niej przechadzać, z jedną ręką na temblaku i z głową poobwiązywaną.
Pomimo młodości i krwi zdrowej, rany nie wiedzieć dlaczego powolnie się goiły. Z nadtrzaskanej jak się okazało, czaszki, cieniuchne, delikatne jak włos, wychodziły jeszcze kosteczki; ręka nie miała ruchów swobodnych. Ogólny jednak stan zdrowia był dosyć dobry.
Chociaż po bliższem zapoznaniu się z tym niedającym się pohamować Bużeńskim zakonnicy nie mogli dla niego powziąć szczególnej sympatji, spełniali dzieło miłosierdzia zawsze z łagodnością i dobrocią. Przychodzili go zabawiać, znosili jego przykre często żarciki i wyszukiwali środków zajęcia go czemś i wyrwania nudom.
Lecz wszystek ten pokarm duchowy, jaki oni mu podać mogli, dla spieczonych ust zepsutego człowieka był mdłym i niesmacznym.
Potrzeba było nawet ostrożnie mówić z nim, aby nie narazić się na cyniczne z rzeczy świętych szyderstwa.
O. Szymon, który, jak wiemy, sam jeden był w historję życia Bużeńskiego wtajemniczony, może z tego powodu najtrafniej umiał przemawiać do niego. Pewien rodzaj zbliżenia z nim sam porucznik przypisywał przeszłości zakonnika i bliźnie, jaką zestawiła po sobie.
Starzec też nigdy wprost z morałami nie występował, nie rozprawiał z nim; zajmował umysł jego opowiadaniami napozór obojętnemi, o rzeczach i ludziach, jakich spotykał w życiu. Był w tem jednak wybór pewien i umiejętne zastosowanie, którego Bużeński nie domyślał się. Właśnie to stanowiło skuteczność przykładów.
Zima po Nowym Roku złagodniała, powietrze było tak ocieplone, jakby przedwczesna wiosna przyjść już miała. Nudząc się w ciasnej celi, Bużeński domagał się, aby mu choć po korytarzu chodzić było wolno. Cyrulik nie mógł mu wzbronić.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.