które on, oglądając zbliska, znajdował — wedle siebie — obłędem, ale nie widział tu ani owej hipokryzji[1] zapowiedzianej, ani udawania i przymusu.
Gniewało go to niemal, iż wszystkich znajdował życiem swem szczęśliwych i dziwnie na duchu spokojnych, a niedostępnych pokusom jego słów argumentom i urokom tego świata, do którego on wzdychał.
Zmęczony i upokorzony tem widowiskiem, mruczał pod nosem: „Wałachy! trupy!“
Z bibljoteki, ażeby stęchliznę jej wydychać, pociągnął do ogrodu. Tu znowu widok opasujących go murów rozgniewał Bużeńskiego.
— Niewola! więzienie!
Lecz pierwsze znamiona rozwijającej się wiosny kazały mu zapomnieć o klasztorze. Tajemniczy ów związek myśli i wrażeń, który wonią kwiatka często przypomina dawno ubiegłe lata i pewne godziny przeżyte — rozbudził w nim widokiem zieleni i pączków, latających owadów i ptaków cały szereg wspomnień przeszłości.
Przesunęły się przed nim dzieciństwo, młodość, podróże, pobyt w domu rodzicielskim i zagranicą; potem owa miłość dla pięknej Emilji i wszystkie jej następstwa.
Zstępując w ten grób pogrzebanych swych nadziei, przypomniał też sobie słowa świeżo słyszane o. Serafina, że wszystko niemal w życiu zostawia po sobie przesyt i rozczarowanie.
Do niego się to stosowało w najściślejszem wyrazu znaczeniu. Nie było w jego skarbnicy przeszłości ani jednego klejnotu nieoprawnego żałobą, niepokalanego goryczą.
Ze wstrętem odwracał się od tego, ku czemu serce niedawno biło jeszcze. I myślał, ażali w przyszłości takichże samych owoców nie zbierze...
Co miał czynić po wyjściu z tego szpitala, kóry go w takiej trzymał niewoli? — nie wiedział jeszcze.
Dramat jeden został skończony, zasłona zapadła; nie pozostawało nic, tylko drugi rozpocząć.
W głębi serca zgniecionego znajdował tak żywe jeszcze uczucie dla niewiernej, dla tej, którą takim sromem publicznym ukarał, — iż pytał się z trwogą sam siebie, czy nie bedzie zmuszonym namiętnością bezrozumną pójść, paść przed nią i błagać o przebaczenie?
Na samo to przypuszczenie ogarniała go złość taka przeciwko samemu sobie, taki wstyd, iż zdawało mu się, że z rozpaczy mógłby sobie odebrać życie.
- ↑ Obłudy.