— Panna Emilja Mościska wyszła zamąż — rzekł, patrząc mu w oczy Kalas.
Porucznik rzucił się i pobladł, usta zacięły mu się, jak gdyby go największy gniew porywał.
— Do miljona!... a to mi dobra nowina! — krzyknął.
— Jakto? — odstępując krok, dodał Kalas — co tobie? Chciałeś tak dalece na niej zemstę rozciągnąć, ażeby jej nawet wyjścia zamąż zabronić? Wiesz jak ojciec jest bogaty, jak ona piękna. To było można przewidzieć.
Bużeński zdrową ręką chwycił za ramię przyjaciela i zatrząsł nim silnie.
— Jakżeś ty nie odgadł, ślepy człowiecze, że ją dotąd kocham, że ja szaleję?...
— Nie, tegom nie przypuszczał — rzekł Kalas — ani przypuściwszy, mógłbym zrozumieć. Tak! to w istocie jest szaleństwo.
Ręka opadła Bużeńskiemu, który stał jak skamieniały. W twarzy wyraz boleści wykrzywił ją i zmienił straszliwie.
— Upamiętaj się — odezwał się przyjaciel — to wprost sensu nie ma. Po tem, coś uczynił, jakżeś mógł przypuszczać...
— Ale ja nie przypuszczałem, nie spodziewałem się niczego, chyba zabić ją, aby się pozbyć męczarni — począł Bużeński. — Cóż chcesz? jestem głupi warjat.
Kalas odwrócił się od niego zniecierpliwiony.
— Gadać z tobą nie można.
Ochłonął nieco porucznik. — W uliczce, na której stali, tam i nazad zrobił kroków kilka, kręcąc się bezprzytomnie.
— Za kogoż poszła? kiedy? — począł badać.
— Naprzód oprzytomnij, ochłoń, uspokój się, potem gadać będziemy — rzekł Kalas.
Porucznik tarł czoło.
— Bierzesz mnie na tortury! Gadaj! — krzyknął.
Zawahawszy się nieco i popatrzywszy na Bużeńskiego, Zerwikaptur zwolna rozpoczął rację[1].
— Słyszałeś pewnie o tym panu wojewodzie in partibus infidelium[2], którego krzesło zostało poza nowemi granicami, a on sam wewnątrz... Zostały tam i bardzo odłużone majątki białoruskie, tak iż senator z młodym swym dziedzicem, niemal był na łasce króla, koligatów i imienników.