Rozumiesz to dobrze, że gdy się było wojewodą i ma się wojewodzica, chciałoby się aby on nie zeszedł na łaskawy chleb krewnych... Chłopak wcale kszałtny, ale głowa do pozłoty... Czy wojewoda w całej rozciągłości znał historję panny, dosyć w kraju znaną, czy mu wyperswadowano, że ona jest potwarzą, nie wiem... Mościski potrzebował wydać córkę, on gwałtownie chciał syna ożenić bogato. Pośrednicy w to weszli, zawieziono pretedenta, zaprezentowano — umowa i intercyza zawarte zostały z niezmierną łatwością i natychmiast ślub nastąpił.
Król ozdobił nowożeńca orderem swojego imienia do ślubu; młode małżeństwo jest w Warszawie i w łaskach pani krakowskiej...
Wojewodzicowa robi furorę... wszystkie panie są zazdrosne... Strojami i elegancją je zaćmiewa.
Bużeński słuchał.
Wszystko to są preliminarze — odezwał się — ale gadaj mi, jakże ona sama sobie radzi? co mówią nie o strojach i piękności, ale o niej? Jest trusią, czy zuchwałą?
— Znasz ją — rzekł Kalas — zdaje mi się, że powinienbyś się domyśleć. Jaką była, taką pozostała. Śmiałą aż do zuchwalstwa, swobodną i wesołą, jakby w sercu krwi przelanej nie nosiła. Srebrny jej śmiech, na pokojach królewskich się rozlegający, porównywają do śpiewu ptaszka jakiegoś. Męża zawojowała tak, iż go dziś już zdeptanym nazywają pantoflem... króluje! Cóż chcesz — ma piękność i odwagę.
— Zwyciężyła! — mruknął Bużeński — ale ja przecież kiedyś wyzdrowieję, do stu katów! i pojadę się tam zaprezentować. Mościski mnie nie ubije wprzód... Śmiałą jest, ale i ja mam odwagi trochę!
Kalas nie odpowiadał długo; porucznik skorzystał z tego i począł z wielkim pośpiechem:
— Zaprawdę wielebym dał, żebym prędzej mógł dojechać do Warszawy i żeby mi się nie wyślizgnęła ofiara! Drżę na tę myśl, że mogę wyjechać, zakopać się na wsi i zrehabilitowawszy w ten sposób nie pokazywać już w stolicy. A! podła ta ręka! — krzyknął z niecierpliwością.
— Ręka — przerwał Kalas — ale i blizna okropna na głowie. Część jej ogolona.
— Wziąłbym perukę! — zawołał Bużeński. — Co mi tam! pięknym być nie chcę, ale — strasznym.
— Zdaje mi się, że oni ci nie uciekną — począł Kalas — ale mówmy na serjo. Napadli cię raz Mościscy, a nic nie ręczy za to, że sprawa z nimi skończona. Gdy ci przyjdzie wyjeżdżać stąd, jestem przekonanym, że wiedzieć bę-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.