miała w nim nieprzyjaciela dobrej sławy. Rodzina więc zmuszona była niejako szukać na nim pomsty, tem bardziej, że świeżo się dorobiwszy majątku i wszedłszy w wyższe sfery, dbać musiała o nieposzlakowane imię. Śmierć Bużeńskiego zamykała wszystkim usta; można było potem na jego warcholstwo złożyć wszystko.
Z tą myślą przybywszy Kalas do klasztoru, spokoju nie miał, póki nie wypytał wszystkich, czy się tu jacy ludzie nieznajomi nie snuli i nie dopytywali o porucznika. A że do kościoła i klasztoru mnóstwo osób przybywało znanych i nieznanych — trudno mu było dowiedzieć się czegoś pewnego.
Szczególniej czeladź Bużeńskiego wziął na spytki Kalas i od jednego z ludzi Boruszki, posłyszał, że w istocie kilka razy jakiś niemłody człek miodem w miasteczku traktował, dowiadując się o zdrowie Bużeńskiego i czy rychło, a dokąd stąd jechać myśli.
Boruszko nie widział w tem nic podejrzanego, że się o pana jego dopytywano, bo przygoda głośna w okolicy ciekawość obudzała.
Kalas mu przykazał, aby, jeżeli ten stary człek jeszcze się raz zjawi, dał mu o tem wiedzieć. O niczem jednak Bużeńskiemu nie mówił. Tkwiło w nim to przekonanie, że z Mościskimi rzecz nie jest skończona. Z opowiadania porucznika miał też wyobrażenie o charakterze wojewodzicowej Emilji takie, iż ją o poprzysiężoną zemstę posądzał.
Boruszko, znęcony przyobiecaną nagrodą, tak się ułożył, iż w dni kilka znowu spotkawszy się z nieznajomym, zostawił go w karczmie, pod pozorem, że się pójdzie czegoś więcej dowiedzieć i kazał mu czekać na siebie. Oznajmiwszy o nim Kalasowi, sam powrócił i siadł rozmawiać ze starym.
Kalas, narzuciwszy ladajaką opończę na siebie, wszedł do izby szynkownej, niby przypadkiem i udawał starszego sługę porucznika.
Stary, którego tu zastał, nietutejszy był i zdawał się usprawiedliwiać powzięte podejrzenie. Zaprosił on na miód Kalasa i począł rozmowę o tem i o owem, ale z wyraźnym celem informowania się o chorym. Zerwikaptur począł ubolewać nad stanem jego i opowiadać, że choć pora była cieplejsza, trudno mu będzie ruszyć rychło z klasztoru. Dodał i to, że gdyby wracał, to nie do chorągwi do Białegostoku, ale do majątku swego pojedzie, aby wypocząć. Słowem jednem starał się zbałamucić wypytującego i zbić go z tropu, jeśli już jakiego zapytał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.