Jako próbę stanowczą, czy to istotnie szpieg był Mościskich, lub poprostu próżniak, chciwy jakiej nowiny, Kalas postanowił nakońcu wmieszać w rozmowę nazwisko Mościskich, aby się przekonać, jakie ono uczyni wrażenie na starym szlachcicu.
Wyglądał on dobrodusznie, z oczu mu wielka bystrość nie patrzyła; ale Kalas podejrzewał, że się tak prostacko maskował.
Naprowadził więc gawędę na dawne przygody Bużeńskiego, jako pana swojego i wspomniał o jego staraniu o pannę Mościską. Mówiąc to, z oka nie spuszczał starego, który w tej chwili sięgnął po kubek z miodem. Dostrzegł tylko bardzo wyraźnie, że ręka mu silnie zadrżała; stary zawahał się, biorąc lampkę i żywo ją potem pochwycił, oczu nie podnosząc.
Uderzyło i to, że tak bardzo ciekawym będąc, nie spytał o tych Mościskich. Zamilkł, a nawet wprędce jakoś potem, rozpłaciwszy się, przepadł jak kamień w wodę.
Arendarz pytany powiedział, że od niejakiego czasu człowiek ten często przejeżdżał i popasywał, ale ani on, ani nikt go tu nie znał.
Podejrzenie więc utrzymało się.
Kalas, nie chcąc tem nadaremnie trapić chorego, wymógł tylko na nim słowo, że nie wyjedzie stąd bez niego Bużeński tak był znużony, zniecierpliwiony, zły wkońcu, iż w jakimkolwiekby stanie rany się znajdowały, postanowił jechać w maju.
— Niech będzie co chce, a ja tu dłużej załogą siedzieć nie mogę i nie będę. Pierwszych dni maja wyjadę, choćbym się na drodze miał położyć. Ale djabli mnie nie wezmą!
Kalas, wymógłszy słowo uroczyste, że bez niego nie wyjedzie, obiecał się na dziesiąty maja.
Termin ten postanowiwszy, Bużeński trochę już był spokojniejszym, twarz mu się uśmiechała.
— Ja ci mówię — powtarzał Kalasowi — dłużej w tej trumnie żyjąc, czuję że zgniłbym. Nie powiem nic złego na mnichów: ludziska są niczego... Nauczyli się kłamać światu i sobie, tak że wkońcu wierzą w to co mówią i zdaje się im, że są szczęśliwi. Ale człowiekowi jak ja za nogę być przywiązanemu w tej klatce... no to oszaleję! Przybywaj więc 10 maja i... w świat! Znajdę doktora, co mnie prędzej wyleczy, niż ten głupi Berek... A! tak mi pilno stanąć przed obliczem wojewodzicowej i oczyma jej powiedzieć: — Pani, oto jestem, chociażeście mnie na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.