aïe w sposób spokojny i łagodny, z wiarą, iż ona gwałtownej broni nie potrzebowała.
Tak samo postępowano z porucznikiem, który jawnie afiszował swe niedowiarstwo, a słuchać musiał nieraz religijnych uniesień o. Serafina i Gabrjela. Jego szyderstwa przelatywały około uszu spokojnych zakonników, jak puste strzały, na które czasem z politowaniem odpowiadano słowem krótkiem, głębokiego znaczenia, wiele do myślenia dającem.
Pobyt w klasztorze nie podziałał na porucznika dotąd jawnie, ale z tych myśli, z któremi się ciągle spotykał, wiele w nim utkwiło. Nie zeszły one odrazu, lecz nie odbiły się od opoki; pozostały w jej szczerbach.
Zbliżał się wkońcu miesiąc maj — miesiąc kwiatów i Maryi i zawczasu w ogrodzie wielki był zachód i staranie, aby wonnych bzów, czeremch, róż i wszelkiego kwiecia starczyło do ubrania ołtarza, który przez miesiąc cały miał dzień i noc gorzeć światłem, zionąć wonią i rozlegać się pieśnią.
Porucznik, wychodzący często do ogrodu, który teraz w całym był blasku, spotkał się tu z o. Aniołem, mającym w opiece ołtarz, który ubierał i starał się uczynić jaknajpiękniejszym. Niezmierne zajęcie nim bawiło Bużeńskiego tak niemal, jakby się dziecinnej przypatrywał zabawca. Śmiał się, drażnił go, lecz chodził za nim i gdziekolwiek go spotykał, zapytywał, czy białe lilje zakwitną w porę, a bez perski starczy zapachem do ostatnich dni maja.
O. Anioł tak był tem dziełem swem zaprzątnięty, tak niem szczęśliwy, że wcale się żartami Bużeńskiego nie obrażał. Na zapytanie o ukwiecenie i przyozdobienie ołtarza, odpowiadał mu prawie zawsze:
— Kiedy porucznik przyjdzie i zobaczy, nie powstydzę się.
Nastąpiło otwarcie nabożeństwa uroczyste, a śpiewy dochodziły do Bużeńskiego w ogrodzie; ale ponieważ za dni dziesięć miał stąd odjechać, tak był zajęty swoją podróżą, iż oprócz niej nic go nie obchodziło. Podróż ta dla niego znaczyła nową zemstę, po którą spieszył, której łaknął. Im się ona bardziej zbliżała, tem był jej chciwszym i wpadał w rodzaj gorączki.
Rany się goiły. Na głowie mało co pozostawało, oprócz głębokiego rowu, który nigdy włosami nie miał zarosnąć: ale mężczyzny szrama taka nie szpeci. Zawsze ona dozwalała przypuszczać, że została zdobytą nie w sprawie zemsty własnej, ale w obronie kraju.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.