w zadnym o tej porze, samemu, wśród wieczornych cieniów. Chód jego własny, rozlegający się dziwnie w tej próżni, raził go. Począł stąpać ciszej. Milczenie zdawało się tu obowiązkiem.
Zwolna postępował dalej.
Na ścianach spotykały go kamienie grobowe, którym już przypatrzeć się nie mógł. Występowały nad ławami chorągwie, których złociste obszycia gdzieniegdzie pobłyskiwały światłem przez okna wpadającem.
Coraz to jakiś przedmiot, dawno niewidziany, a w dzieciństwie znajomy, przywodził mu na pamięć lata ubiegłe i pogrzebione. Stawał i myślą wracał do dni tych, tak różnych od dzisiejszych, tak przejrzysto jasnych i spokojnych.
Z kolei obszedł cały kościół dokoła i dopiero wkońcu jego zobaczył, jak gwiazdami, małemi lampkami otoczony posąg Najśw. Panny, cały utopiony w bujnej zieleni.
Nie mógł jeszcze zdala rozeznać dobrze szczegółów, lecz tajemnicza ta kapliczka, świecącą sama jedna, żyjąca jeszcze, gdy wszystko było uśpione dokoła — wydała mu się istotnie piękną. Dla niego jednak był to tylko obrazek ładny.
W miarę jak się zbliżał ku niemu, zyskiwał on jeszcze. Stary posąg kamienny, trochę ostrych rysów we dnie, teraz, obleczony jakby mgłą mroków, występował na tle gałęzi ciemnych tajemniczo, jakby życiem obdarzony. Mrugające lampki poruszały na nim cienie.
Wkoło cały ołtarz był jakby jednym kwiecia wieńcem. Bzy, wieczorem więdniejąc, wydawały woń najsilniejszą mieszającą się z zapachem liści brzozowych, kwiatów różnych, pogaszonych świec woskowych i rozwianych w powietrzu kadzideł.
O. Anioł mógł się istotnie dziełem swojem pochwalić. Nie żałował on na nie ani młodych brzózek, ani świerków, ani bzów i czeremch z ogrodu. Posadzka, wysłana liśćmi kosaćca (tatarskiem zielem), nadawała trochę mdłym woniom innym silny swój zapach, goryczą zaprawny.
Teraz dopiero, przybliżając się ku ołtarzowi, na którego białem antepedjum wyszyta była złotem cyfra Maryi, dostrzegł porucznik, że przed nim klęczał na modlitwie jeden z zakonników, ale, choć słyszał go nadchodzącego, nie przerwał jej i nie zwrócił się nawet.
Bużeński też stanął w pewnem oddaleniu, przypatrując się misternej budowie o. Anioła, w której poczucie piękna wielkie malowało się w zręcznem ugrupowaniu gałęzi.
Na samym ołtarzu piętrzyły się najrozmaitsze kubki
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.