Z nową jakąś gwałtownością i pośpiechem nakazał przygotowywać się ludziom do wyjazdu.
— Dziś już ósmy — rzekł — najdalej dziesiątego Zerwikaptur nadjedzie, a gdy się go doczekam, ani chwali nie zabawię tu dłużej.
Zapewniali go ludzie, że wszystko było w pogotowiu.
Rzecz dziwna jednak: Bużeński ciągle na pobyt swój w klasztorze skarżył się i narzekał, śmiał się ze zakonników i ich życia, a teraz, gdy tak upragniony wyjazd się zbliżał, doświadczał osobliwego uczucia. Jakoś mu żal było tych mnichów, z którymi się zżył; czuł, że mu po nich tęskno będzie, że nawet ta nieznośna cisza grobowa przypomni mu się nieraz wśród wrzawy. Wszyscy ci ludzie występowali przed nim zagadkowo, ale sympatycznie. — Dobre ludziska — powtarzał.
Lecz wnet przypominał sobie swoją przeszłość, z którą był związany z łańcuchem krwi; budziła się niedorzeczna namiętność ku kobiecie, którą razem kochał i pogardzał nią.
W tych sprzecznościach z samym sobą czekał na Kalasa.
Tymczasem, próbując się już ubierać, choć żupan i kontusz na ręku musiał być rozpruty i pozawiązywany, chodził po celach z pożegnaniami.
— Na świecie się już pewnie nie zobaczymy — powtarzał z uśmiechem — gdzieindziej nie mam nadziei spotkać się, bo ichmość będziecie śpiewali Gloria in excelsis, a ja będę wył z potępieńcami.
— Ale wybór od pana porucznika zależy — mówił o. Anioł.
— Myślicie? — mruczał Bużeński.
Im ów dziesiąty zbliżał się więcej, tem porucznik niespokojniejszym się okazywał. Miał wprawdzie list od Kalasa, zapewniający, że przybędzie w terminie, ale dnia dziesiątego Zerwikaptur nie przyjechał. Bużeński chodził, klnąc go i niepokojąc się.
Naostatek jedenastego rano Kalas, który z całym swym obozem, bo ludzi z sobą wziął kilku, stanął na mieście, przyszedł do klasztoru. Można sobie wystawić, jak go Bużeński witał.
Rad był tego samego dnia wieczorem jechać, ale i konie były pomęczone i mnóstwo jeszcze rzeczy zostawało do załatwienia.
Na dobitkę podkomorzy, od gwardjana się dowiedziawszy, że porucznik miał opuścić klasztor, obiecał się na ten dzień z pożegnaniem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.