O. Serafin wsunął się jakby zakłopotany i bardzo po cichu coś do Bużeńskiego przemówił. Głos mu drżał.
— Niech Bóg prowadzi! — rzekł. — Wyście po sobie klasztorowi zostawili pamiątki, otóż i ja wam chcę też narzucić jedną. Wiem, że rychło jej nie spożytkujecie, ale... któż wie, przyjdzie może taka w życiu waszem godzina, gdy... otworzycie, choćby przez ciekawość, książeczkę, którą wam przynoszę.
To mówiąc, małą, oprawną w skórę czarna z klamrami książeczkę, o. Serafin, obejrzawszy się dokoła, wcisnął w podróżną sakwę porucznika, która jeszcze nie była zasznurowaną.
Bużeński, nawet nie spojrzawszy na książkę począł dziękować, a o. Serafin jakby ciężkiego dopełniwszy obowiązku, cofnął się przed przybywającym o. Gabrjelem.
Ten w krótkich słowach przynosił także błogosławieństwa i życzenia. Na twarzy jego widać było niepokój o tego człowieka, ale zarazem smutne przekonanie, że godzina nawrócenia go nie wybiła jeszcze.
Oo. Anioł, Szymon, nawet kwestarz Michał znaleźli się w celi, wszyscy spoglądając na przygotowującego się z serdecznem uczuciem. Na niektórych obliczu czytać było można jakby przeczucie, iż nowe niebezpieczeństwa zuchwałemu szlachcicowi groźnemi będą.
O. Anioł napróżno się silił na wesołość.
Sam Bużeński, natura wcale nieuczuciowa, czuł się poruszonym głęboko, choć wesołego chciał udawać.
Zapowiadał on ojcom, że chyba żyw nie będzie, a przy pierwszej sposobności odwiedzić ich musi...
Chciano się nastroić na ton wesoły, ale w głosach brzmiała jakaś nuta smutna.
Dla o. Michała Bużeński szedł na stracenie. Jeden o. Serafin, który mu wcisnął naśladowanie Chrystusa Pana, miał jakąś nadzieję.
Ks. Michał, świadom dróg i dworów, dowiedziawszy się którędy jechać mają, informował ich o mostach niepewnych, o groblach jeszcze niewyschłych, o grzęzawicach i objeżdżkach. Był nawet tego zdania, że noclegi i popasy na dworach raczej, niż po gospodach odprawiać byli powinni, dla bezpieczeństwa ich i dla przyjemności.
Porucznik się temu opierał, z powodu że do szlachcica zajechać było łatwo, ale wydobyć się trudno i podróż musiałaby się niewiedzieć jak długo przeciągnąć.
Wkońcu Bużeński schylił się przed gwardjanem raz ostatni, ujął za czapkę i ruszył, obejrzawszy się po celi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.