Ojcowie, wszyscy zasmuceni, jak w procesji go przeprowadzili.
Mimowoli Kalas się skrzywił i pomyślał: brak tylko świec, a wyglądałby pochód nasz, jak jaki pogrzeb.
Bużeński szedł, rozmawiając wesoło, ale spoglądając się smutnie po korytarzach i krużgankach. Co chwila ukazywał się któryś z braciszków, żegnając go jeszcze pokłonem i szeptem:
— Bóg prowadź!
Pożegnano się u furty, przy której pozostali o. Rafał z Serafinem, reszta towarzyszyła aż do bramy. Tu stali ludzie na koniach, wozy i wierzchowce dla ichmościów.
Żegnano się jeszcze. O. Anioł błogosławił krzyżem świętym.
Bużeńskiemu oczy się śmiały do konia i skoczył na siodło raźno: ale na krótką chwilę coś go jakby zaślepiło.. płatki przeleciały mu przed oczyma, przetarł ręką po czole i dopiero odetchnąwszy, dał znak:
— Naprzód!
Z za bramy stojący zakonnicy spoglądali jeszcze.
Wielu z nich po tym krnąbrnym i zuchwałym żołnierzu tęskno już było. Naostatek cała kawalkata znikła za pierwszemi domami miasteczka i wrota się zamknęły.
Po tych miesiącach kilku rekolekcyj Bużeński, choć się na pozór wcale nie zmienił, znalazł się wszakże na swobodzie jakby innym. Nie był już tym nieustraszonym zapaśnikiem w walce z losem, co wprzódy. Wola była taż sama, lecz energja w wykonaniu osłabła. Gwałtowne postanowienia poddawał jakiejś rachubie, czego dawniej nie bywało.
Tak teraz z początku zażądał się puścić na Krzywdę i narazić na napaść, a dał się przełamać przyjacielowi i od zamiaru odstąpił — myśląc o Warszawie i spotkaniu z panią wojewodzicową, choć się z tego nie zwierzał Kalasowi, wahał się, jak tego dopełnić.
Podróż, przedsięwzięta z ostrożnością i oględnością wielką, poszła pomyślnie. Zasadzka Mościskich, jeżeli w istocie zamierzoną była, pozostała za nimi, a o pogoni mowy być nie mogło, gdy raz na wielki dostali się gościniec.
Porucznik wprost dążył do Warszawy. Kalas mu chciał towarzyszyć aż tam i dni kilka pozostać, aby, jeżeli można odwieść go od zamiaru zrobienia nowej awantury kobiecie i ściągnięcia na siebie zemsty jeszcze straszniejszej.
Bużeński miał tu stosunki bardzo rozległe i powszechnie był lubianym. Bywał na dworze i we wszystkich znaczniejszych domach. Przyjaciele jego, w czasie niebytności,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.