mówiąc, szeplenił trochę i miał głosik cienki, niby niewieści, niby dziecinny.
Nadzwyczaj grzeczny dla wszystkich, nieznajomy ten ni z tego ni z owego, wśród rozmowy, kazał się zaprezentować Bużeńskemu. Był to pan wojewodzic, mąż Emilji.
Osłupiał niemal porucznik, gdy ten swym cieniuchnym głosikiem, słodziuchno przemówił do niego, że wiele o nim słyszał od żony, że bardzo pragnął zrobić z nim znajomość, a w końcu wyraził się, iż ma nadzieję widzieć go w domu swoim.
Zuchwały i niczem się nie dający zmieszać, Bużeński tym razem tak był niespodzianką tą odurzony, iż z początku odpowiedzieć nie umiał. Zamruczał coś, kłaniając się. Wojewodzic rozpoczął z nim swobodną rozmowę i dał mu poznać w niej całą swą nicość. Głos dziecinny doskonale w nim odpowiadał umysłowi, na wieczne skazanemu dzieciństwo.
Gdy się wojewodzic oddalił, a Bużeński mógł zbliżyć do Kalasa i spojrzeli sobie w oczy, Zerwikaptur zapytał go:
— Cóż ty myślisz?
— Naturalna rzecz, że zaproszenia nie mogę odrzucić. Sami mnie wzywają.
— Ja to rozumiem inaczej — odparł Kalas. — Jejmość chce przejednania.
Bużeński się zadumał.
— Wszystkiegom się spodziewał, ale tego — przyznaję się — nie. Bądź co bądź, nie ujdę z placu.
W kilka dni potem porucznik pojechał z wizytami i kartę swą wyrzucił w pałacyku, który wojewodzic z żoną zajmował na Krakowskiem Przedmieściu.
Był to krok pierwszy.
Nazajutrz wojewodzic go odwiedził wzajemnie. Wiadomo było powszechnie, że nic nie czynił bez wiedzy żony, całe to więc wystąpienie jej przypisać należało.
Na wieczorze u pani Lubelskiej, na którym tłum był wielki, a chwilowo i król się znajdował, porucznik znajdował się także. Tu miał szczęście zwrócić na siebie naprzód łaskawe oko najwyższego pana, który go przywitał, zapytał o zdrowie, powiedział, iż słyszał o chorobie i grzecznie pożegnał życzeniem, aby tak miłego człowieka societe[1] stolicy nie straciła... Stanisław August miał
- ↑ Towarzystwo.