nadzwyczajne, przeszła śmiałość i energja tej kobiety. Był na pierwszym wstępie zwyciężonym już przez nią.
Gdy Kalas o północy wrócił i usłyszał opowiadanie przyjaciela, z początku wierzyć nie chciał. Zdawało mu się to niepodobieństwem.
— Wiesz co — rzekł wkońcu — na twem miejscu, zaprawdę, strzegłbym się jeść i pić w domu tej kobiety. Żeby ona ci mogła przebaczyć, temu nigdy nie uwierzę Ma jakąś zemstę na oku — strzeż się!
Bużeński się rozśmiał.
— Śni ci się: jaką ona zemstę knuć może? Nie lękam się jej, a przyznam ci się, że mnie widokiem swej piękności do najwyższego stopnia na nowo rozkochała. Małżonek jest zerem.
Nie dokończył. Kalas, chłodniejszy, napróżno starał się ostudzić go i baczniejszym uczynić.
Po owym obiedzie czwartkowym, powrócił Bużeński jeszcze bardziej rozmarzony i spętany zupełnie. Przyjaciela ani słuchać już nie chciał i gniewał się na niego. Szał nim owładnął jakiś.
Kalas, trwożliwy, napróżno starał się przeniknąć, co to wszystko znaczyć miało. Nic nie mogło mu wybić z głowy zemsty, lecz tak misternie osnutej, że rodzaju jej i dróg niepodobna jeszcze było wyśledzić.
Chciał pozostać tu na straży przy Bużeńskim, który oświadczył, że służbę porzuca, porucznikowstwo sprzedaje i ma zamieszkać w Warszawie; ale dla Kalasa było to poświęcenie się niepodobieństwem.
Po kilku tygodniach, gdy coraz ściślejsze stosunki zawiązywały się pomiędzy wojewodzicem, jego żoną i Bużeńskim, a Kalas napróżno prawił kazania o ostrożności — musiał wkońcu odjechać do chorągwi, zdając przyjaciela na opiekę losu.
Przewidzieć było poniekąd łatwo, że Bużeński, pod wpływem tej kobiety, tam pójdzie, gdzie ona zechce.
Przez dosyć długi czas Kalas, wyjechawszy do Białegostoku, unikał stosunków z Warszawą, nie dowiadywał się o porucznika, lękając się czegoś straszliwego dowiedzieć. Stosunki rezydencji pani Krakowskiej ze stolicą były bardzo częste i łatwe, przejeżdżających i przybywających wielu. Snadnie więc mógł informować się Zerwikaptur; lecz, jakby przeczuciem, słuchać nie chciał i nie pytał.
Tak cały rok upłynął. Bużeński ani razu się nie zgłosił, nie napisał nawet.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.