im obrazem. Widziałem cię... podkradłem się aby się napaść widokiem twojego anielskiego oblicza I widziałem je jak się śmiało wesołe, obojętnemu jakiemuś człowiekowi, w chwili gdy mnie się krwawemi łzami płakać chciało.
O mój aniele... jakże to nieprzeżyte długie, wiekowe są te dnie, w których ja widzieć ciebie i z tobą być nie mogę. Nie! ty tego jak ja nie czujesz, ty, jak ja nie tęsknisz, ty, jak ja, nie kochasz. Ale i ta jałmużna serca, jaką mi dajesz starczy dla mnie i szczęścia mojego, któż wie? gdybyś więcej mi go dała, czybym je mógł przeżyć! Ja szaleję gdy myślę o tobie... a nie myśleć nie mogę...
Sewerynko... aniele mój! do jutra... Godziny, minuty, sekundy liczyć będę; padam u stóp twych!! i. t. d.
W tym tonie, przez cztery stronnice, lirykę wyśpiewał miłosną pan Bernard i nie było mu tego dosyć, dołożył jeszcze pół ćwiartki nie wypisawszy swej duszy... zawsze znajdując, że mu coś nadzwyczaj pilnego i ważnego do powiedzenia pozostawało.
Męczył się słodko biedny młodzieniec, gdy tym czasem na miłość jego zewsząd czyhały zasadzki. Najstraszniejsze groziły mu ze strony Prozorowicza, który raz wpadłszy na tę myśl, że klin klinem wybić trzeba było, o rozmaitego rodzaju kliny się starał. Prozorowicz chociaż nie zajmował się urzędownie ani interesami Stadnicy, ani żadnemi innemi, choć prawnikiem nie był, miał tę starą szlachecką znajomość prawa, bez której dawniej nikt się nie obchodził. Obywatele ze wsi, gdy kogoś trzeba było coby interesów sumiennie i gorliwie dopilnował — mijając adwokatów z powołania, udawali się do Prozorowicza. Misyą jego było nudzić i dokuczać. Spełniał to tak sumiennie, iż wiele spraw nieraz przyspieszono dlatego tylko ażeby się go pozbyć. W razie pilnym chodził po sześć razy na dzień, siadywał godzinami,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.