W rozmowie, umiał niezręcznie ale wyraźnie dać poznać iż był panem ogromnych włości, wspominał o dobrach Owrackich, o lasach w Czudnowskich okolicach, o kluczu w Dubieńskiem, o folwarkach nad Słuczą i t. p. Najnieudolniejszy z ludzi czuje się natchnionym, mając tak piękny przedmiot do traktowania.
Kwestya tego bukietu przerwała mu na chwilę i ostudziła rozmowę. Pius się zmieszał, ale jakoś tak się ona wnet zlutowała na nowo, iż poszła raźnie, a Soleckiemu tak płynęły wyrazy z ust, taki był natchniony, że sam siebie nie poznawał.
Seweryna słuchała go z uwagą, wypytywała go z zajęciem, a — co było najnieoględniejszem z jej strony — obok rozmowy ustnej rozpoczęła z nieszczęwym Piusem rozmowę wejrzeniami, przeszywała go, paliła, bombardowała, jak gdyby ze smutku i tęsknoty bawiła się na sposób dzieci, gdy żywego złapią chrząszcza.
Pius wił się uśmiechał i poważniał i nie wiedział co robić z sobą. Rękawiczki podarł, nowiuteńki cylinder niegodziwie zmaltretował, chustkę od nosa wbił do kieszeni niewłaściwej, mankietki z pysznemi złotemi guzami połamał i powyciągał.
Pani Balbina zajęta Grzybowiczem i swawolącą Julką mało na tę parę zwracała uwagi i oddała Krezusa na pastwę przyjaciółce. Przy herbacie siadł pan Pius przy niej i z początku rozparł się tak nieprzyzwoicie, jak mu się zdało, że człowiek miljony czujący w kieszeni, powinien dla utrzymania godności swojej. Jedno zdziwione spojrzenie pani Seweryny przywróciło go do stanu pierwotnego Chryzalidy, do skromnej niemal postawy prowentowego pisarza. Przy herbacie on jej podawał grzanki, raz podniósł upadłą chusteczkę od nosa i oddając ją dotknął ręki białej, ślicznej z takiemi paluszkami, jakie tylko na obrazach widywał i miał za wynalazek malarzy. Jednem słowem pan Pius Solecki oszalał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.