I na tej twarzyczce stało to imię Boże — niewinność spokojna i potężna samą słabością a bezbronnością swoją. Bernard ukorzył się przed tym obrazem...
Anzelmce na sercu leżało, tego braciszka rozweselić, rozruszać... Zaczęła mu pokazywać swoje skarby, swoje książki illustrowane, swoje nuty, kwiaty — wszystko, czem się mogła pochwalić. Wśród tego zajęcia, którem nie udało się jej Bernarda rozbudzić, weszła ciocia Turska. Zasekwestrowano kuzynka na obiad. Chciał powracać do siebie, nie pozwolono. Anzelmka ofiarowała się drzwi zamknąć na klucz; śmiała się, biegała, a dziwnie jej z tem było do twarzy.
Nareszcie i Bernard mimo pogrążenia, mimo smutku i gorączki wewnętrznej, tem świeżem oddychając powietrzem — odżył trochę.
Były krótkie momenta, w których się zupełnie zapominał.
Po obiedzie, ponieważ czas był wyjątkowo piękny, ciocia Turska wniosła, ażeby ostatnią może w tym roku przedsięwziąć przechadzkę do skały Czackiego i w okolicę tę malowniczą która ją otacza. Anzelmka, co się krajobrazy uczyła niby malować z natury w Düsseldorfie i była wielką ich wielbicielką, przyklasnęła projektowi. Bernard nie mógł się uwolnić od towarzyszenia kuzynce.
Tymczasem los gotował niespodziankę. Pan Pius jako nie rutynowany wcale kawaler, za bukietem swoim poszedł sam z wizytą do pani Rumińskiej. Prawda, iż ona niby pożegnalną być miała... Pani Seweryna wyszła mu podziękować tylko za śliczne kwiaty i jakoś przysiadła. Zaczęli z sobą rozmawiać żywo — przeciągnęło się to tak długo, że niezgrabny lokaina pani Rumińskiej, sądząc iż ów gość proszony jest na obiad, oznajmił iż dano do stołu...
Porwał się Pan Pius — ale wdowa go zatrzymała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.