— Chcesz pan z nami zjeść zły obiad? no, to proszę, ale uprzedzam że będziesz głodny.
Stało się tedy, iż pan Solecki zasiadł do obiadu przy Sewerynie, która coraz mniej dziką być zaczynała i śmiała się nawet.
Obiad z wyjątkiem leguminy z jabłek, która w chwili podania na stół — opadła i smutną przedstawiała ruinę, w której głębiach taił się zdradziecki zakalec — był zresztą wcale dobry. — Pius nie wiedział co jadł a oczyma pożerał sąsiadkę, która nie broniła się temu ludożerstwu. Jakim dziwnym trafem wszczęła się rozmowa o okolicach i przechadzkach a pani Fantecka wyznała, iż wcale pięknych stron tych sławionych ze swego wdzięku nieznała — to Bóg jeden wie tylko. Pius w uniesieniu ofiarował swój paradny, aksamitem wybity kocz i konie do młynka. Rumińska wcale nie była od tego spaceru... rzadko się jej trafiło jeździć tak pompatycznie. Seweryna zrazu pomyślała, że nuż Bernard ją zobaczy z tym nieznajomym — ale natychmiast odpowiedziała sobie, iż na to zważać nie powinna, że ma nawet obowiązek oduczać go od zazdrości i t. p.
Zgodzono się więc jechać. Pius posłał natychmiast po konie i w kwadrans może po wyjeździe w tę stronę cioci Turskiej, Anzelmki i Bernarda, kocz pana Soleckiego toczył się także, unosząc na swem łonie aksamitnem, po prawej stronie piękną Sewerynę, po lewej miłą Balbinę, a — na przeciw pani Fanteckiej usadowionego dla patrzenia w jej oczy, rozczulonego, rozpromienionego swem szczęściem Soleckiego.
Około Skały Czackiego, wysiadła ciocia. Anzelmka i Bernard, który kuzynce towarzyszył, poszli piechoto, oglądać te cudne skały nad Teterowem... poszarpane, potłuczone, porosłe gęstwiną i szaremi złomy swemi tak malowniczo wyglądające z pośrodka zieleni...
Szli brzegiem spokojnie... gdy — nagle Bernard zadrżał, stanął, oczy otworzył, osłupiał. Naprzeciw
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.