Kobieta, oddychając ze znużenia, pośpiechu i strachu może coraz żywiej, padła na to siedzenie, uciskając pierś piękną ręką białą, której palce długie drgały konwulsyjnie...
Młodzieniec stał przed nią milczący.
Nie rychło podniosła główkę ku niemu, oglądając się dokoła, z pewną bojaźnią dziką.
— Bernardzie — zawołała — to dłużej trwać nie może, ja się duszę, ja umieram: ja w tem życiu ciasnem, ostudzającem, w tych okowach, obok tego człowieka zimnego jak nóż stalowy... wytrwać nie potrafię ani tygodnia. Ja umrę, ja się otruję... Bernardzie, kochasz mnie — ratuj! ratuj!...
Blondyn rzucił się na kolana przed nią.
— Moje życie należy do ciebie; tyś królową moją, mów, rozkazuj. Uczynię wszystko. Kazałaś mi czekać — wołał z pośpiechem — byłem cierpliwy, kazałaś się oddalić, byłem posłuszny — wyrzecz się nadziei — wiesz jak mnie ten wyrok bolał... mów, co mam czynić, jam niewolnik!
Kobieta na chwilę zakryła twarz ręką i zadumała się...
— Nie — zawołała — to próżno, z tego rozpaczliwego położenia tylko rozpaczliwym krokiem wyjść można. Nie, choćbym chciała żyć z nim, nie mogę. Kocham ciebie, jego nienawidzę... to kat!!
Uciekajmy — zażądam rozwodu, dać mi go muszą... wolę skandal, wolę niesławę, wolę wszystko, niż te więzy...
Bernard milczał. Klęcząc, pocałował jej rękę drżącą, czego nawet czuć się nie zdawała, tak była pogrążoną w sobie.
— Sewerynko — odezwał się z rodzajem upojenia i ekstazy. — Sewerynko... mów, każ... ja nie mam woli swojej... ja do ciebie należę.
— Czekaj, niech myśli zbiorę, drżę cała — mówiła kobieta. — Walcząc z sobą, straciłam pamięć, przyto-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.