gdy Seweryna wpadła wprost do stolika, chwyciła jedną z nich i zapięła na ręku.
— Dziękuję tobie! zawołała śmiejąc się i całując w czoło Rumińskę — o! słowo ci daję! biorę... taka śliczna rzecz! szaleństwem by było ją odrzucić.
— Ale brać prezenta! Sewerko!
— Ja nic nie wiem... od ciebie przyjmuję.
— A ja...?
— A ty dla mnie czynisz tę ofiarę... Zaczęły się obie śmiać pokładłszy bransolety, potem w oczy sobie spojrzały.
— Ale cóż to będzie, co będzie? zapytała Rumińska...
Fantecka nucąc coś chodziła po pokoju i zapatrując się w zwierciadła.
Balbina padła zamyślona w krzesło.
— Żal mi tego biednego Bernarda, co tak gorące listy pisze. Solecki, nie przeczę, dla ciebie daleko będzie wygodniejszym... i nie ma familii, ale tamten cię kochał tak...
— Jak?? jak? przebąknęła Seweryna — bardzo nudnie — męczy mnie, zazdrosny jest i ta matka i cała rodzina i rozwód — proszę cię!!
Na przemiany jedna chodziła po małym pokoiku to druga — obie dumały...
— Jak ty mi radzisz? spytała w końcu Seweryna.
— Spytaj serca?
— Serce mi jedno mówi tylko, żeby się od tego nudnego tyrana, od tego kata uwolnić. Przyznam ci się że dla tego tylko pochwyciłam tego biednego Bernarda — ale teraz mój błąd widzę. Fantecki by mnie zamęczył, a ten by mnie miłością i zazdrością, zabił... Ani spojrzeć na nikogo i w dodatku do śmierci matki prawie nędza... Proszę cię — ja ubóstwa i niedostatku znieść bym nie mogła, to nad siły moje! Ty mnie znasz, jestem delikatna i rozpieszczona.
— Jeśli chcesz postąpić rozumnie, dodała gospodyni — zapewne — Soleckiego bierz — ale rozwiązać się z Bernardem nie będzie łatwo. On cię kocha. Cały
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.